„Przetrwa kilkanaście fotografii?”
Tygodnik Do Rzeczy

36/2014

Może Robert Doisneau, Henri Cartier-Bresson, może Salgado i Anne Leibovitz, któraś z fotografii Marylin Monroe, zamach na Jana Pawła II, portret Che Guevary, zdjęcie z lądowania ludzi na Księżycu, może coś z prac Tomasza Tomaszewskiego. I to wszystko z epoki przedcyfrowej.

Tylko to, co już zostało zdygitalizowane, zamienione w zbiór pikseli, ma szansę na przetrwanie.

Ważne są już tylko te zdjęcia, które możemy odnaleźć w sieci – te, które krążą rozpowszechniane, przepinane na Pintereście, przekazywane na Facebooku i Google Plus, Tumbl’rze, Flickerze. Im więcej multiplikacji, tym większa szansa, że fotografia przetrwa.

Zdjęcie, którego nie ma w sieci, już nie istnieje. Albo wręcz przeciwnie: bronione przed zeskanowaniem, sfotografowaniem, zdygitalizowanym, ma z czasem wielką wartość kolekcjonerską. Wciąż w jednym egzemplarzu. Ale to wyjątki.

Natłok fotografii przypomina dziś natłok słów. Z postępującą – każdego tygodnia – ich dewaluacją.

Słowa przestają brzmieć. Jest ich za dużo, atakują ze zbyt wielu miejsc, nie sposób wybrać, które ich ciągi są najbardziej wartościowe, godne uwagi, prawdziwe, najważniejsze.

Ale też niewiele już słowa zmieniają. Jedne słowa wypierane są przez inne – bez żadnych konsekwencji. Czasami tylko społeczna uwaga – retwitt, przekazanie dalej – nadaje im wartość definiując sens.

Podobnie obrazy świata i filmy. Jeśli nie zostaną szybko otagowane, rekomendowane innym, trudno już będzie je odnaleźć. Nikt nie zauważy, nie poda dalej, nie retwittuje… Szybciej, niż możemy zauważyć, rozpoznać, zrozumieć, przetworzyć obrazy i słowa.

Znikają pocztówki. W kolejnych miastach mijanych w czasie krótkich wakacji łatwiej jest mi znaleźć bezpłatne, otwarte wi-fi, niż pocztówkę, znaczek, skrzynkę na listy. Z łatwością mogę za to zalogować się do takiego czy innego portalu, aby zostać władcą miasta na Foursquare, wysłać pozdrowienia via Facebook, Twitter, Instagram czy skorzystać z aplikacji wirtualnych pocztówek. Po których za chwilę nie będzie śladu.

Zatrzymuję się w muzeum fotografii w Charleroi. Coraz więcej w Europie muzeów, w których toczy się dziś bój o to, które z fotografii, które z obrazów i treści epoki przedcyfrowej przetrwają dla przyszłych pokoleń. Fotografia, dobra archiwalna fotografia prosi dziś o naszą szczególną uwagę.

I refleksja, że po naszej epoce, jej wytworach, kulturze, relacjach tak szybko przeniesionych wyłącznie do świata cyfrowego może już za chwilę nie pozostać najmniejszy ślad – po wykasowaniu nośników, zaburzeniu pracy serwerów, albo w tak wielkim natłoku treści, że nie sposób już wskazać to, co najważniejsze.

Eryk Mistewicz