„Biznes z Francuzami? Tylko w środę”, Forbes

lipiec 2013 r.

14 lipca tradycyjnie ogrody J.E. Ambasadora Republiki Francji w pobliżu Sejmu stają się istotnym miejscem letniego spotkania świata polityki, mediów i biznesu. To charakterystyczne, bo sposób osiągania biznesowego sukcesu w relacji z typowymi Francuzami jest wyższą szkołą jazdy. Szkołą, w której najważniejsze słowo brzmi: relacje.

Można Francuzom proponować wspólne przedsięwzięcia, można do nich na okrągło ponawiać żądanie odpowiedzi na przedstawione propozycje, można próbować składać z nimi projekt i oczekiwać na jego akceptację, ale wszystko to może trwać bardzo długo, jeśli nie będzie relacji.

Oznacza to długie rozmowy „o niczym”. Tak osądziłby te pogawędki Niemiec, Holender, także niektórzy Polacy. Trzeba szanować czas, zmierzać do celu, realizować plany, zapisać w Outlooku i Excelu, jaki jest cel spotkania i w siódmej minucie osiągnąć go. W dwunastej minucie spotkania ustalić harmonogram następnych spotkań, zaangażowanie prawników etc. Z Francuzami – nic z tego.

Dla Francuza biznes może poczekać. Ważniejsza jest długa, często bardzo długa rozmowa o życiu, kobietach, domach, miastach, dzieciach, winie.

Relacje to także dokładność w tytulaturze, użyciu takiego a nie innego słowa w liście i rozmowie. Każdy, kto zna język francuski, wie, jak wielka tu paleta barw i znaczeń, okoliczności zmieniające znaczenie słów, jak potrzebna jest konieczność wielkiej uwagi. Nie będzie nas tłumaczyć nasze pochodzenie. Jeśli nie rozumiemy, jak wielkie faux pas popełniliśmy, dobierając formułę określającą, mogliśmy mówić po angielsku, językiem prostaków z prerii, a nie sięgać po język Woltera!

O ile bowiem w języku angielskim sformułowanie naszych oczekiwań, aby coś zostało „zrobione od razu”, jest jakże proste, to w języku francuskim stanowi już dylemat. Trzeba praktyki, a przede wszystkim wyczucia partnera, bowiem możemy w tym wypadku użyć jednej z kilku czy wręcz kilkunastu (!) form. Dobór właściwej zależy od stopnia relacji, pilności procesu z naszego punktu widzenia, ale przede wszystkim naszego i naszego rozmówcy miejsca w hierarchii społecznej. ASAP – to może być największa obraza i koniec relacji. Koniec szansy na dobry, trwały biznes.

Relacje to szanowanie Paryża, arystokracji, elity, akceptacja dla swoistej kastowości. System wpływów nieformalnych „arystokracji rozumu” – lóż, fundacji, stowarzyszeń – w żadnym innym kraju nie jest tak duży. Trzeba o tym pamiętać, chcąc prowadzić tu biznes.

A gdzie francuskie firmy szukają ratunku, gdy sprawy ich przedsięwzięć idą źle? To oczywiste: w relacjach. Jeśli jakiś ambasador pragnie się spotkać z ministrem kraju gospodarza, aby zwrócić uwagę na nierównowagę w traktowaniu podmiotów; jeśli jakiś ambasador zmierza do wskazania przepisów, które eliminować mogą z przetargu firmę z jego kraju; jeśli jakiś ambasador uważa, że rozmową, relacją, uda mu się osiągnąć cel – to będzie to najczęściej ambasador Francji.

I znów, Holendrzy, Niemcy czy Anglicy w sytuacji zagrożenia ich projektów czy interesów firm wynajmują raczej kancelarie prawne. Francuzi inaczej: raczej agencje „relations publiques”. To coś więcej niż PR. To poszukiwanie przez nich relacji, budowania ich, celebrowania, opierania biznesu na wpływie i rozmowie, poznawaniu, zaprzyjaźnianiu, przekonywaniu.

Gdy Holender, Niemiec czy Anglik daje zlecenie do kancelarii prawnej, aby ta broniła go, walczyła o jego interesy – i na tym kończy swoje zaangażowanie w sprawę – Francuz idzie dalej. Chce poznać decydenta, porozmawiać z nim, dowiedzieć się jak najwięcej o nim, spróbować przekonać.

To być może dlatego tak wielu urzędników administracji państwowej kończy swą karierę urzędniczą właśnie we francuskich firmach, często w ich zarządach i radach nadzorczych.

Szefowie francuskich firm w Polsce wydają się znać dziś większość polskich polityków. A na pewno tych najbardziej wpływowych (zarówno zrządu, jak i z opozycji). Są w stanie śledzić zmianę ich barw partyjnych. Bez zmrużenia okiem wiedzą, jakie są udziały partii w „politycznym torcie”. A nawet orientują się w aktualnej hierarchii wpływów. Coś, co dla Holendra, Niemca, Anglika jest obce, niepotrzebne dla ich biznesu.

I pamiętajmy – jeżeli chcemy pracować nad wspólnym przedsięwzięciem, Francuz jest dla nas dostępny wyłącznie w środę. Także Francuz z wielkich korporacji. Także ten po London School of Economics, kształcony w Wielkiej Brytanii czy Stanach Zjednoczonych. W poniedziałek i piątek Francuzi mają ważniejsze sprawy – jest weekend. We wtorek – powrót z weekendu. Ewentualnie powolne logowanie się do korporacyjnych systemów w drugiej części wtorku. Ale to już bardzo niechętnie. Na pracę jest środa. Ale już w czwartek rano zaczyna się powolny weekend. W czwartek po lunchu weekend zaczyna się na całego! Nie tylko w czasie wakacji!

Relacja oznacza, że rozumiemy tę prawidłowość i nie nalegamy na spotkanie w czwartek po południu, a tym bardziej w piątek. Ani w poniedziałek, ani we wtorek rano. Środa – i tylko środa – jeśli chcemy uszanować relację i pokazać, że rozumiemy, jak ciężkie jest życie naszego partnera.

Próbował to zmienić Nicolas Sarkozy, proponując więcej płacy za więcej pracy, wysiłek, skrócenie wieku emerytalnego, dołożenie obowiązków, aby Francja wygrywała w globalnej rywalizacji, aby budowała silną Europę, która będzie w stanie rywalizować ze Stanami Zjednoczonymi, z Chinami, Indiami. Jak skończył – wiemy.

Eryk Mistewicz