„Opowiedz albo nie przeszkadzaj”, Uważam Rze

 12/2011

Informacje przypominają łby krokodyli wystające ponad wodę, odbiorcy próbują dotrzeć na drugi brzeg, skacząc z jednej „wysepki” na drugą.

Już nie czytamy, raczej przebiegamy przez tekst. Nie analizujemy, lecz szukamy coraz silniejszych bodźców.  Naszą uwagę organizują dobre narracje.

Skanujemy tytuły artykułów, zdjęcia, wybicie, nadtytuł, czasami lead czyli pierwszych kilka zdań tekstu. I jeśli nic nas nie zainteresuje, nie przytrzyma naszej uwagi, gnamy dalej. Przerzucając zadrukowane płachty i internetowe serwisy próbujemy odzyskać poczucie, że nadal jesteśmy dobrze poinformowani, że utrzymujemy się na fali, że jeszcze wiemy o czym napisały dziś gazety, że nadrobiliśmy dystans wobec innych, że nie jesteśmy „wykluczeni”. Jednak raczej surfujemy po powierzchni, niż wczytujemy się w przekazywane treści.

Jeśli trafimy na dłuższy ciekawy materiał, odkładamy do przeczytania „na później”, drukujemy lub przekładamy do aplikacji „Read It Later”, wprowadzamy do „ulubionych” i… nigdy już do niego nie wracamy. Autorzy bezpłatnych e-booków obserwują, ile ich dzieł zostało pobranych i nawet nie rozpoczęto lektury.

Ale też nic dziwnego: codziennie wchłaniamy 34 GB informacji, co odpowiada 100 tys. słów. To wielokrotność tego, co nasi rodzice i dziadkowie.

Czy wiemy, ile „treści” napisano w 2010 roku? Podał to serwis „Atlantico”: w jednym tylko 2010 roku napisano tyle, ile od początku świata do… 2003 r.

W obcowaniu z zalewem informacji nie mamy czasu już na nic. Nie nadchodzi hipotetyczny moment „chwili spokoju”. Informacje przyrastają w porażającym tempie, bez szans na ich naturalne przetwarzanie.  „Szkoda czasu na kartkowanie gazet. Większość tekstów czytam po rekomendacji na Twitterze i  w sieciach społecznościowych” – to najczęstszy dziś głos w dyskusji.

I już biegniemy dalej w poszukiwaniu tego co ważne, nie wiedząc czego tak właściwie szukamy. Filozof Fernando Savater zauważył ostatnio: „Blogi zwiększają wrażenie iluzji, że każda opinia jest równa, i każda interesująca”.

Od kilku miesięcy pracuję we Francji w grupie eksperckiej zajmującej się nowymi projektami komunikacji masowej. „Attention crash” i zablokowanie odbiorców na nowe wiadomości zajmuje ekspertów marketingu i PR. Przy tej okazji zapoznałem się z wynikami badań, z których wynika, że to, co robimy z tekstem trudno już nazwać czytaniem. Pobyt na stronach internetowych jest coraz krótszy. Tylko 16 proc. Internautów czyta każde słowo tekstu. Potrzebujemy coraz silniejszych bodźców, coraz bardziej pomysłowego „kontentu” i mobilizacji naszej aktywności, abyśmy poświęcali jakiejś stronie w sieci dłuższą chwilę, a tym bardziej do niej wrócili.

Równoległe wykonujemy inne czynności: zainspirowani tekstem popularyzujemy go na Twitterze i FB, pogłębiamy wiedzę dzięki Gooogle, szukamy opisywanych zdarzeń na YouTube. I nawet jeśli jeszcze wydaje nam się, że w konkretnym celu „weszliśmy do Internetu”, czegoś szukamy, to już coraz częściej spędzamy tam po prostu czas.

Informacje, na które napotykamy w konsumowanych mediach przypominają łby krokodyli wystające ponad wodę, odbiorcy zaś próbują bezpiecznie dotrzeć na drugi brzeg, skacząc z jednej „wysepki” na drugą.  Paul Virilio, eseista, architekt i filozof mówi: „Rolą mediów stało się zwiększanie poziomu adrenaliny”.

Twórcy mediów nowej generacji, serwisów Premium na tablety i smartfony, udoskonalają zestaw reguł formatowania informacji w czasach, gdy swoją cenę ma nie tylko informacja, ale też uwaga odbiorców. Liczą się precyzja i umiejętność wciągnięcia w głąb informacji. Liczy się dobra opowieść. Psychologia poznawcza pokazuje nam, że mózg przyswaja fakty wówczas, gdy połączone są konstrukcją, swoistą mapą znaczeń lub historią.

„Opowieść mobilizuje nasze emocje. Gdy słyszymy porywającą historię, stawiamy w stan gotowości nasze ciało, uszy, oczy, zdolność działania, aby przyjąć przekaz” – pisze psychoanalityk Boris Cyrulnik w „L’ensorcellement du monde”.

Na początku szkoleń często powtarzam: „Porusz mnie swoją historią, albo nie zabieraj uwagi, nie przeszkadzaj”. Nadawcy informacji, czy to w biznesie czy w polityce, muszą nauczyć się stosowania profesjonalnych strategii narracyjnych.

Prezentacjami w Powerpoint, choćby najbardziej kolorowymi wykresami i nagromadzeniem liczb, powtarzaniem faktów, wielkopowierzchniową reklamą, generując zgiełk natłokiem powtarzanych komunikatów  – niczego już w masowej komunikacji nie osiągną.

Ich przekaz zostanie ominięty przez odbiorców coraz sprawniej skaczących po powierzchni coraz większej ilości informacji wciąż szybciej i szybciej – niczym po wystających z wody łbach krokodyli.

Eryk Mistewicz

Autor jest konsultantem politycznym, twórcą strategii marketingu narracyjnego, współautorem wydanej ostatnio „Anatomii władzy”