ODŁĄCZYŁEM SIĘ

Jeśli szukać przyczyn katastrofy lotu Air France AF 447 zmierzającego z Rio de Janeiro do Paryża, można wskazywać prostą awarię czujnika wysokości, lecz można też wskazać inną przyczynę: przeogromne nasycenie elektroniką kokpitu samolotu i przejęcie kontroli nad samolotem przez technikę. Piloci w momentach krytycznych nie są już w stanie wyprowadzić samolotu na prostą wyłącznie własnym doświadczeniem, silnym ruchem sterów, inteligencją. Przyczyną tragedii była utrata przez pilota kontroli nad kursem statku powietrznego, a w konsekwencji utrata kontroli nad życiem pasażerów i strata samolotu.

A przecież kiedyś było inaczej. Kiedyś to pilot sterował maszyną i to on decydował o wszystkim. Kompasy, busole, kolejne elementy orientacji w terenie, wspomagania mechanicznego, hydraulicznego a później elektronika pełniły rolę pomocniczą. Pilot nowoczesnych maszyn nie jest już w stanie podjąć decyzji koniecznej do wyprowadzenia samolotu na prostą, jeśli komputer pokładowy uzna ją za zbyt niebezpieczną. Technika pokładowa zaczęła sterować pracą pilota, nadzorować ją, przejęła funkcje decyzyjne.

Czy aby nie podobnie jest z naszym życiem? Tracimy czas na powrót z miejsc, do których nie chcieliśmy dotrzeć a do których doprowadził nas GPS. Tracimy czas na wyjście z samochodu, łącząc się z serwisem, aby zdalnie z centrum obsługi odblokowano sterowane komputerowo drzwi w naszym aucie. Tracimy świadomość, czas, percepcję wchodząc w internet i gubiąc się w świecie 2.0.

Trudno znaleźć we Francji większego „geeka”, fascynata świata 2.0, niż Thierry Crouzet, od 1994 r. redaktor naczelny magazynu PC Expert, później szef pierwszych francuskich i europejskich start’upów, autor książek natychmiast stających się bestsellerami. Tak jak jego książka „J’ai debrache” („Odłączyłem się”), w której opisał swoje sześciomiesięczne doświadczenie z odłączeniem się, wyjściem z sieci.

Impuls do podjęcia tej decyzji przyszedł nagle. Nagłe kołatanie serca, rozedrganie, niemożność skupienia uwagi, świadomość narastających problemów ze zdrowiem. Lekarze diagnozują atak paniki. Szukając przyczyny, analizując sposób życia, połączyli z natłokiem danych, jakie przyjmował jego mózg – przyjmował, analizował, wreszcie przetwarzał na wpisy w dziesiątkach miejscach w sieci, tworzył komentarze, posty, tweety, maile; z chęcią obserwowania tętna sieci, współdzielenia tegoż tętna w czasie rzeczywistym. Efekt: atak paniki.

Psychologowie tłumaczą: gdy nowa informacja wyświetla się na naszym ekranie (czy to telefonu komórkowego czy tabletu, czy komputera) aktywizują się podobne rejony mózgu, jak wówczas gdy czujemy zagrożenie. Od naszej decyzji zależy, czy zatrzymamy napływ informacji do mózgu i walkę z nimi, czy też odłączymy się uzyskując znów koncentrację.

Neurolog Susan Greenfield stwierdza: „Przemoc, zaburzenia osobowości, stają się elementem świata technologii”.

Thierry Crouzet od wielu już lat nie oglądał telewizji, nie czytał gazet, nie słuchał radia. Od spotkań z pojedynczymi ludźmi w realu preferował rozmowy ze zbiorowiskami, ze swoimi społecznościami w świecie 2.0. To ze społeczności świata wirtualnego czerpał całą wiedzę o tym, co ważne. Na bieżąco był z najważniejszymi wydarzeniami świata, o śmierci piosenkarzy dowiadywał się natychmiast, gdy lekarze i policjanci stwierdzali śmierć, podobnie o trzęsieniu Ziemi, opanowaniu hotelu przez terrorystów, zatrzymaniu DSK na lotnisku w Nowym Jorku i tysiącach innych spraw. Zawsze na długo przed agencjami prasowymi, nie mówiąc już o stacjach telewizyjnych czy jutrzejszych gazetach. Jeśli kiedykolwiek wchodził na stronę jakiegoś medium, tradycyjnej telewizji czy redakcji prasowej, to nie dlatego, że szanował i poważał to medium, przewidywał, że to ważne medium coś odkryło, o czymś napisało, ale dlatego, że rekomenduje go osoba z
jego społecznościowej sieci.

Jego światem rzeczywistym stał się net. Od rana do wieczora, a także w nocy, gdy nie mógł spać bez sprawdzenia czym żyje świat, bez sprawdzenia komentarzy, które zostawiano na jego blogach, wpisywano w serwisach społecznościowych, wysyłano mailem. Spał ze smartfonem, zasypiał ze smartfonem, budził się ze smartfonem.Czekał na ważną informację, bo wiedział, że nie może jej przepuścić. A przecież każda mogła okazać się ważną, krytyczną, zmuszającą go do natychmiastowej reakcji, do skomentowania, przedstawienia swojego zdania. Był przecież całodobową redakcją informacyjną dla tych, którzy zechcieli śledzić jego wpisy. I był dumny z tego, że tak wielu ludzi interesuje się tym, co chce im powiedzieć.

„Net, który wymyślono po to, aby pomóc nam się lepiej komunikować, zamienił mnie w rodzaj toksykomana, uzależnionego” – pisze Crouzet. „Tymczasem nie kontroluję już niczego. Przyjmuję papkę informacji, którą się żywię. Od lat nie surfuję już po internecie, lecz raczej wchodzę i to fala mnie niesie, mnie napędza, mnie rozbija o inne fale. Zatopiłem się w morzu informacji i emocji, wykończyłem się. Po prostu się wykończyłem”.

W 1908 r. Henri Poincare stwierdził, że w procesie kreacji istnieje faza wykluwania się idei, podczas której powinniśmy pozostawić je samym sobie, wówczas gdy najważniejsza jest cisza. Od tego czasu psychologowie wracają do kwestii ciszy, spokoju, bezruchu i kontemplacji. Niektórzy zalecają wyciszenie w wielodniowej vipassanie, inni zaś, idący na skróty, szybką receptę widzą w komorach deprywacji sensorycznej. Bez osiągnięcia fazy spokoju – tu wszyscy są zgodni – trudno jest cokolwiek stworzyć, świadomie być. W natłoku informacji do przetworzenia, spraw do zapoznania się, kolejnych danych, obrazów, dźwięków nie mamy co liczyć ani na dobre życie za dnia ani na dobry sen nocą. Nie, na dobre sny liczyć już wówczas nie możemy.

Nie mamy też co liczyć na dobry tekst, gdy przerywamy akt twórczy sprawdzając pisownię wyrazu, który chcemy użyć i już wsiąkamy, wtapiamy się w sieć „przy okazji” sprawdzając maile, wpisy na blogu, przechodząc do podesłanych nam linków, które koniecznie musimy zobaczyć, koniecznie i jak najszybciej musimy odpowiedzieć…

A może – to refleksja Crouzeta – słowa, ciągi bajtów, swoiste zamknięcie w przestrzeni określonych znaków, sylab, znaczeń są lepsze od realnego życia, bezpieczniejsze? Może – znów Crouzet – łatwiej jest operować słowem, gładzić słowem, dotykać słowem, sprawiać słowem, niż… żyć?

Sherry Turkle, amerykańska psycholog, autorka „Alone Together: Why We Expect More from Technology and Less from Each Other” twierdzi wprost: ludzie sieci (digital natives) cierpią na niedobór empatii. Komunikując się z innymi wyłącznie poprzez tekst przestają rozumieć sygnały pozawerbalne, przestają odbierać wszystkimi zmysłami stany, w jakich są inni ludzie. Nie wyczuwają ich i miejsc, w których już są, nie wyczuwają oddalenia, na czas nie reagują na sygnały ostrzegawcze w związkach, relacjach. Wchodzą w rodzaj autyzmu, co jest groźne dla nich i zabójcze dla ich relacji społecznych. Ekran – czy to smartfona czy tabletu czy komputera – zabiera im świat realnych relacji. Ich followersi na Twitterze czy komentatorzy ich bloga stają się ważniejsi od dzieci, rodziców, osób im najbliższych. @JustinBieber i jego twitterowe czy facebookowe wpisy o tym, że wstał, że zrobił to i to, staje się dla nich ważniejsze od ich J., z którym chcą spędzić całe życie.

Thierry Crouzet przez pół roku odłączenia od sieci zrozumiał, że ta właśnie decyzja – totalnej dezaktywacji, opuszczenia świata internetu – daje mu więcej, niż seria drogich wizyt w najlepszych poradniach psychoterapeutycznych i poszukiwanie dróg transcendencji, seanse medytacyjne. Przed odłączeniem od sieci jeśli wsiadał na rower to także po to, aby fotografować i w czasie rzeczywistym publikować to, co widzi – na blogu, informować innych o swoim miejscu pobytu, prędkości, spalonych kaloriach. Jeszcze niedawno zatrzymywał rower, gdy widział @ – znaczek nowych wiadomości. Nie rozumiał ludzi, którzy po powrocie z wakacji kasowali kilka tysięcy adresowanych do nich maili argumentując: „na ich selekcję stracę dzień a może dwa, jeśli było tam coś ważnego – napiszą raz jeszcze”. Zatrzymywał się w drodze, sprawdzał więc maile, przy okazji komentarze, wchodził w rekomendacje swoich „przyjaciół”… I tak co kilkaset metrów… Jadąc samochodem – na każdym czerwonym świetle. W kinie – w trakcie trwania pokazu. W muzeum… – nie, odkąd był w sieci ani razu już nie był w muzeum.

„Net to kompulsywne powroty, aby zobaczyć co się stało. A to, że w czasie gdy nas nie było, nawet w ciągu tych trzech czy pięciu minut coś się stało, to pewne. Chciałem o tym wiedzieć, potrzebowałem o tym wiedzieć, aby zmierzając do pełni doskonałości perfekcyjnie syntetyzować świat moim odbiorcom. Nie sposób więc robić sobie przerw. Albo się w necie jest i jest się pogrążonym w całości, albo nie jest się sprawnym w świecie sieci. Nie, nie jest możliwe ustalenie godzin <<bycia w necie>>, samoograniczenie do godziny czy dwóch dziennie, do określonych pór. Dla mnie nie było to możliwe. Aż do tego momentu, aż do totalnego odłączenia” – pisze Crouzet.

Za dnia i w nocy w każdej chwili mógł sięgnąć po smartfon i zobaczyć, co u innych. Powiedzieć, co u niego. Ale też zyskać pewność siebie: „Przed pisaniem bloga nigdy nie odzywałem się w sieci do nieznajomych. Nie podchodziłem nawet do autora książki, która mnie zafascynowała podczas spotkań autorskich, aby pogratulować mu jego dzieła. Nigdy nie wykonywałem pierwszy ruchu. Internet otworzył mnie na innych” – pisze Crouzet. „I jednocześnie zamknął Cię na innych” – dopowiada jego partnerka, pojawiająca się kilkakrotnie na kartach książki. Przez całą lekturę najbardziej intrygująca postać. Właściwie to ona mogłaby być bohaterką, gdyby Thierry (zaprzyjaźniliśmy się poprzez Twittera, stąd pozwalam sobie na tę formę – E.M.) nie chciał opisać swych stanów w pierwszej osobie. Tak, pierwsza osoba nadaje tej książce wartość wyjątkową.

Świat sieci to świat wymuszonej natychmiastowości. To natychmiastowa reakcja. Natychmiastowa odpowiedź. Łatwość, z jaką przy byle okazji jesteśmy w stanie skrytykować rozmówcę. I konwulsyjny ping-pong. Jeśli nie przychodzi odpowiedź otwieramy kolejne okienko, wchodzimy w kolejną relację, „rozmawiamy” w sieci z kim innym, o czym innym. Szybko się nudzimy. Jeśli nie wytrzymujemy tempa i zasypiamy, rano znajdujemy – z wyrzutem, po braku odpowiedzi z naszej strony na kolejny post: „no tak, rozumiem”.

Coraz więcej relacji tworzy się w sieci. Tylko niektóre – z rzadka – przechodzą do „realu”. Tworzy się ciekawy do obserwacji i analizy mikrosystem, nowy świat budowania i kończenia relacji. Kolejnych etapów budowania, trwania i zamykania związków: od chwili gdy dajemy z siebie wszystko, udostępniamy najbardziej intymne zdjęcia i wydarzenia z przeszłości, udostępniane w Google Plus tylko w kręgu „najbliżsi”, przechodzenie przez fazę, gdy każda oznaka wiadomości przychodzącej na GMaila używanego do kontaktu z naszą wybranką czy wybrankiem oznacza wpierw nadzieję, potem zaś rozczarowanie: to tylko kolejna reklama, znów ktoś chce nam coś sprzedać; aż po szybkie odcinanie: wyłączenie śledzenia, unfollow – już nie słucham, co mówisz, nie interesuje mnie co u ciebie, a potem, kiedyś, w następstwie: block – nie możesz już patrzeć, co u mnie, nie masz prawa podglądania mojego życia, już nie, już nie ty…

Spinoza rekomendował poznanie swoich popędów, swoich przyjemności, określenie ich toksyczności i zamianę tych bardziej toksycznych mniej toksycznymi. Jeśli to droga do szczęścia, to odłożenie na dłużej smartfona, odłączenie komputera od sieci szybko pokazuje efekty. Wzrost libido jest silniejsze, niż w trakcie dwóch tygodni w Nicei i wspinania się wąskimi ścieżkami między wioskami położonymi gdzieś na granicy francusko-włoskiej, między Morzem Śródziemnym a Alpami. „Nie, odcięcie się nie było pomysłem na umiar, ale na zintensyfikowanie życia” – pisze Thierry Crouzet.

W klasyce renesansu linie wiodą nas do punktu przecięcia. W świecie netu odwrotnie – ku rozproszeniu, ku wielości kierunków. Zmieniając perspektywę patrzenia na świat – powrót z perspektywy netu do perspektywy renesansu – jesteśmy w stanie zmienić swoje życie, często diametralnie.

Będąc wchłoniętymi przez sieć nie wyobrażamy już sobie lektury „Braci Karamazow” czy „Wojny i pokoju”. Papierowe książki wydają nam się z innej epoki. Jeśli już sięgamy po nie, to jednocześnie rozpoczynamy czytanie wielu książek i czytamy równolegle. Brak nam w lekturze odnośników, linków na które moglibyśmy „kliknąć” powiększając – jak nam się wydaje – wiedzę, zapoznając się ze znaczeniem niezrozumiałych dla nas słów, ale i nowymi ich znaczeniami, poszerzając wiedzę wikipedyczną, wreszcie zyskując wizualizację placu boju, scen narracji. Słowa Dostojewskiego nam już nie wystarczą, jego batalistyczny opis chcielibyśmy jeszcze bardziej urealnić, zobaczyć, usłyszeć, poczuć zapach dymu odpalanych armat. Chcielibyśmy więcej i oczywiście natychmiast, jak wszystkiego w sieci.

Jeśli piszemy, to będąc przynależnymi do świata 2.0 posiłkujemy się krótkimi formami, wyekspolatowujemy nasz potencjał na krótkie wpisy, krótkie kilkuakapitowe formy z dołączonymi natychmiast odnośnikami, linkami, zdjęciami, multimediami. Świat sieci, perspektywę sieci, jej rozproszenie, dysharmonię, nielinearność, błysk i rozedrganie przenosimy do naszej twórczości.

„Nie pozostawianie śladów cyfrowych równa się temu, że nie żyję – pisze Thierry. – Muszę zaznaczać każdą sekundę swego życia w tekstach, zdjęciach, komentarzach, propozycjach przedstawianych innym. Odłączenie uzmysławia jednak, że większość z moich śladów w sieci to ślady iluzoryczne. Patrząc z oddali, nie mają one najmniejszego sensu, nie mają najmniejszego znaczenia”.

Raport Nominet Trust przekonuje, jak technologie cyfrowe niszczą nasze bien-etre, nasze zdrowie psychiczne, nasze dobre samopoczucie. To bardzo ciekawe badania, interesujący raport.

Smak herbaty i porannej kawy wraca po odłączeniu – przekonuje Thierry. Wracają, przekonacie się, sny. Wraca oddychanie pełną piersią. Wraca słuch na ptasi świergot. Wraca wrażliwość na ludzi wokół, na ich sprawy, ich problemy, ich powolne wysławianie się. Wraca chęć wysłuchania innych. Nie opowiadanie innym o życiu, ale życie pełną piersią, wraz z nimi, obok nich, razem. Świat znów zaciekawia, ludzie wokół znów są pogodni, świat jest piękny. Jednie ludzie z sieci przez te miesiące „odłączenia” jakby zatrzymali się. Niczym ksiądz niezbyt przykładający się do pogłębiania swej wiary wciąż odprawiają te same msze. Wciąż tkwią w tych samych miejscach, mówią o tym samym. Mają żądania, oczekiwania, czegoś chcą, na krytykę reagują straszliwą agresją.

Odłączenie automatycznego odbierania maili, potem bardzo świadome publikowanie tego, czym chcemy się podzielić i nie czekanie już na wpis na Twitterze czy mail. Już nie czekanie. Już nie czekanie na „@”, na „@J. Follow You”.

Bo jeśli nastąpi, jeśli wydarzy się, to spotkanie z człowiekiem oko w oko, nie w sieci.

Eryk Mistewicz

Thierry Crouzet, „J’ai debranche. Comment revivre sans internet apres une overdose”, Ed.Fayard, 2012

Tekst ukazał się w wyd.1 kwartalnika opinii „Nowe Media”