Piekło świata wirtualnego
Nowe Media

l-enfer-du-virtuel-la-communication-naturelle-pour-sortir-de-l-isolement-technologique-de-sebastien-vaas-913992195_MLSébastien Vaas miał 14 lat, kiedy pojawił się Internet, 18 lat miał, gdy wszyscy wokół już z niego korzystali, 22 lata gdy nie wyobrażał już sobie życia bez sieci. Programista i autor stron internetowych czerpał korzyści z rozwoju nowych mediów. I nagle, w 2005 r., gdy zarządzał już solidną trzódką kontaktów, gdy kilka tysięcy osob fokusowało się na jego uwagi, śledziło jego opinie – rzucił wszystko.

Kolejny, po Thierrym Crouzecie (autorze „Odłączyłem się“, fascynującej książki geeka porzucający Internet, którą omawialiśmy w pierwszym wydaniu „Nowych Mediów“) i autorach „Facebook zabija“ (Alexandre des Isnards, Thomas Zuber, książka omawiana w 3. wydaniu „Nowych Mediów“), zrażony do sieci, przerażony jej siłą i kierunkami ewolucji? Nie, raczej racjonalizujący tę siłę, próbujący zrozumieć dlaczego to wokół sieci w ostatnich latach kręcić zaczęło się wszystko: biznes, relacje międzyludzkie, spędzanie czasu wolnego, praca, kultura, sport…

Vaas wraca do obietnic Norberta Wiennera, ojca cybernetyki, z 1942 r. i obietnic Philippe’a Breton, twórcy ideologii „nowej komunikacji”: szybkości i niesłychanej skuteczności wymiany informacji, powszechnej dostępności oraz tego, że sieć zbliżać będzie do siebie ludzi. Czy obietnice te zostały spełnione, zapowiadany cud się ziścił, czy też wręcz przeciwnie jesteśmy zbytnio zajęci dziś bieganiem pomiędzy technologiami, poznawaniem kolejnych cudów, „doświadczania postępu”, przez co nie zauważamy miejsca, w którym tak naprawdę się znaleźliśmy. Stąd tytuł książki Sébastiena Vaasa: „Piekło świata wirtualnego. Powrót do komunikacji naturalnej, aby wyjść z izolacji technologicznej”.

„Następuje niszczenie środowiska na podstawowym, międzyludzkim poziomie; na wielką skalę, choć proces ten jest bardzo trudno zauważalny” – pisze Vaas. Porównań do ekologii, osadzenia tez książki w ekozofii, ekologii humanistycznej, znajdujemy sporo. „Moją intencją nie jest – zastrzegam – rozpoczynanie kampanii politycznej przeciwko Internetowi. Nie chcę przekonywać do „zatrzymania Internetu”, ale do chwili refleksji związanej z jego używaniem; aby każdy był świadomy, aby każdy miał wszystkie karty w ręku”.

Autor separuje komunikację od telekomunikacji, słowo w rozmowie dwóch osób od masowego użycia słów, uwagę od hałasu. Wskazuje na prymitywizację relacji wówczas, gdy przebiega ona poprzez bity i bajty, gdy odziera nadawcę informacji z emocji, uśmiechów, intonacji, drgnięcia powieki, sygnałów ułatwiających interpretację przekazywanych danych. Nie są w stanie nadrobić tego emotikonki, wręcz wzmacniające efekt obcości. Tak, wszyscy znamy dane pokazujące, jak ważna jest komunikacja niewerbalna. Ale autor idzie dalej.

Przekonuje, że słowo w czatach, e-mailach, tweetach przechodzące przez sieć, dekodowane do postaci bitów, wbrew pozorom traci a nie nabiera mocy. Manuskrypty, ręcznie pisane listy odzwierciedlały charakter, budowały intymność relacji. Szybkość, natychmiastowość przekazu, daje nam iluzję sprawnej komunikacji. Sprawnej, a jednocześnie wyjątkowo powierzchownej. Ile bowiem razy gubiliśmy się źle interpretując wyrażone w mailu zdanie szefa czy partnera. Niewyobrażalną ilość energii musimy poświęcić, aby „rozplątać sytuację”, której nie rozpoznaliśmy (albo rozpoznaliśmy w sposób mylny) wcześniej. Zdaliśmy się bowiem na słowa przekazane przez sieć.

Kontakt wprost lub krótka rozmowa telefoniczna przecięłyby długie, nieustające wymiany maili, wpisy wyjaśniające odnoszące się, szukające właściwych słów, aby druga strona aby na pewno właściwie zrozumiała, o co nam chodzi.

Vaas podaje przykład: sekretarka dawniej przygotowywała 30 listów dziennie, dziś ledwie trzy lub cztery. Na nic nie ma czasu. I to mimo rzekomych ułatwień, jakie dała jej technika. Masę jej czasu, energii pochłania odpowiadanie na maile, wyjaśnianie, co miała na myśli pisząc mail wcześniejszy, nie mówiąc o odspamowywaniu skrzynki pocztowej. I dokładniejsze precyzowanie myśli, aby odbiorca zrozumiał, a jeśli nie – to będzie wyjaśniała mu do skutku w kolejnych mailach. I jeszcze następnych. Z wciąż niezrealizowanym marzeniem pokończenia przynajmniej większości wątków mailowych dyskusji, osiągnięcia na następny dzień, na następny tydzień, na następny rok – stanu „czystego biurka”.

Szwajcarzy zbadali: 8,55 milionów godzin pracy tygodniowo w skali kraju kosztuje ich „złe zarządzanie informacją zawartą w e-mailach”. „W ciągu roku, blisko miesiąc czasu pracy przeciętnego pracownika jest pożerany przez nieefektywną, niepotrzebną wymianę informacji służbowych w sieci” – stwierdza raport Fondation Suisse Productivite.

Jak przestać tracić energię na nieefektywną komunikację za pośrednictwem sieci? Oto kilka rad Sébastiena Vaas:

  • Drukować e-maile. Tak. W ten sposób pozwalamy sobie na większą uwagę, oddalamy chęć natychmiastowej odpowiedzi. Ewentualnie, przyjmijmy dłuższy czas do namysłu przed odpowiedzią. To przecież naturalne, zdrowsze niż tempo wymuszone przez nadchodzące kolejne e-maile.
  • Przygotować odpowiedź na kartce papieru. Znów sposób archaiczny. Ale pozwalający usystematyzować informacje, które chcemy przekazać. Ograniczyć do niezbędnych, wprost napisanych. W komputerze możemy pisać szybko, zmieniać do woli, ale ceną tego jest utrata tego, co jest esencją przekazu; tego co najważniejsze.
  • Zwracać uwagę na słowa. Próbować „wczuć się w odbiorcę”, przewidzieć ich reakcje na dobór takich a nie innych słów, zakładając różne ich stany emocjonalne, samopoczucie w chwili, gdy nadchodzi komunikat od nas.
  • Maksimum obiektywizmu, jak najmniej emocji. Emocje źle przechodzą przez sieć. Lub przechodzą, lecz mogą być źle zinterpretowane. Co na jedno przecież wychodzi. Jeśli nasz komunikat spowodował konflikt, potencjalny lub realny, lepiej zadzwońmy lub spotkajmy się, niż brnijmy w kolejne maile wyjaśniające.

 

Komunikacja jest najbardziej efektywna, gdy jest uważna, gdy ma czas, gdy nie goni. Gdy jest czas na pracę, na refleksję, na wyłączenie się i przemyślenie; gdy są chociażby „święte godziny”, czas dla domu w życiu pracownika, czas dla najbliższych. Dziś, przy obecnym tempie pracy i sposobie funkcjonowania firm, przy pełnym 24h/24 i 7/7 „podłączeniu pracowników” i to nie tylko tych działających w branżach uznawanych za „przyszłościowe” – to przecież anachronizm.

Tak, anachronizmem stał się czas refleksji, wyciszenia, zebrania myśli.

A tymczasem bez prawdziwej komunikacji, bez prawdziwej rozmowy, nie ma życia, dynamiki, a społeczeństwo popada w stagnację. Stagnację? Czy to możliwe, aby był to opis społeczeństwa w stanie rozkwitu, rozbuchania, rozemocjonowania kolejnymi serwowanymi historiami? Natłokiem zdarzeń…

Mamy za dużo. Za dużo wszystkiego. Informacji, teorii, konceptów, słów, które nie jesteśmy w stanie zintegrować w jedną koherentną, globalną wizję świata. Nasze głowy puchną od nadmiaru informacji, obrazów, dźwięków i idei, że stajemy się ślepcami nie potrafiącymi dostrzec świata dookoła nas.

„Żyjemy w epoce niesamowitej. Z jednej strony, ludzkość nie miała dotąd dostępu do tak wielu informacji: każdej chwili możemy dowiedzieć się, co dzieje się na krańcu świata, zobaczyć obraz z kamer wideo, przeczytać najnowszy artykuł naukowy lub ściągnąć z sieci dzieło filozoficzne. Ale z drugiej strony, zatraciliśmy zdolność definiowania spraw podstawowych, selekcji najważniejszych spraw, co sprawia, że straciliśmy z pola widzenia to, co najważniejsze” – pisze Sébastien Vaas.

I daje przykład: „Kiedy czytamy książkę nasyconą informacjami, np. uczymy się z podręcznika albo przyswajamy nowe informacje, jest czas, gdy musimy ją odłożyć, musimy się przejść, spotkać z ludźmi, na swój sposób pozwolić wiadomościom „się ułożyć”. Nie sposób wyobrazić sobie, abyśmy czytali bez przerwy osiem godzin, choćbyśmy byli obdarzeni wybitną inteligencją i pracowitością. A jednak – nadejście epoki sieci sprawiło, że cały czas musimy być w pracy. Musimy przyjmować nowe informacje, selekcjonować je, bez właściwie dużego czasu, na ich „ułożenie się”. Bywało, że pochłaniałem nocami i dniami teksty on line nasycone tak wielką ilością informacji, teksty analiz i teorii różnorakich; w stanie rozedrgania intelektualnego pozostawałem tygodniami; że jeszcze dziś, po latach, czuję, że nie mogę ich „przetrawić”. A jednocześnie czuję, że dziś nie jestem w stanie odtworzyć w mej głowie najmniejszej nawet idei, o której czytałem. Mógłbym co najwyżej dać kilka adresów w sieci, w których się zatrzymywałem, to wszystko”.

Thierry Crouzet opisuje w „Odłączyłem się” stany po wyjściu z sieci, zaś Sébastien Vaas stany z „okresu zatopienia się w sieci”. Analizuje, dlaczego np. mimo zamówienia ponad 200 książek w tym czasie, żadnej z nich nie dokończył. Czytał ich kilka a nawet kilkanaście naraz. Skakał z jednej do drugiej, otwierając na chybił-trafił, potem przechodził do innej, trochę tak, jak korzysta się z sieci.

A przecież prawdziwa lektura wymaga podążania za autorem, w ślad za jego myślą, próbując jak najbardziej scalić jego i nasze myślenie.

O ile jest prawdziwą, przemyślaną. Praca nad książką tak przez autora jak i redaktorów, była jeszcze do niedawna pracą ciężką, ale efekt był wynikiem solidnych przemyśleń, doboru argumentacji czy choćby poprowadzenia linii narracyjnej. Wydanie książki to proces. Napisanie tekstu to proces. To solidne przemyślenie kiedyś, czy także dziś?

„Dziś mogę stwierdzić, że większość tekstów w sieci zostało napisanych przez ludzi, którzy wyprowadzają swą wiedzę, swoje poznanie świata, wyłącznie z Internetu. I którzy nigdy, może z wyjątkiem pracy w klasie szkolnej, nie mieli do czynienia z książką, nigdy żadnej książki w całości nie przeczytali. Zagrożenia nie są dziś związane z treściami, które są w sieci, ale ze sposobem korzystania z niej przez umysły ukształtowane w sposób preferujący informację epizodyczną, nie potrafiący łączyć różnych informacji w całość. Niebezpieczeństwem nie jest „wypranie mózgów” ale to, że zamkniemy się w naszej wizji świata, pozostaniemy na powierzchni słów, bez wchodzenia w głąb treści i rzeczywistych idei” – pisze Sébastien Vaas.

Zobaczmy teksty, z jakimi dziś obcujemy w sieci. Nieobecność struktury, backgroundu, zostaje zrekompensowana, albo stara się być zrekompensowana farmami linków, odnośnikami hipertekstowymi do innych stron, dzięki którym czytelnik mógłby „pogłębić wiedzę”. To zresztą jedna z podstawowych charakterystyk sieci – „surfowanie” po jej powierzchni, w odróżnieniu od „czytania” – charakteryzującego lekturę książek.

W świecie netu nasza uwaga z łatwością jest więc przejmowana. Surfujemy po powierzchni na kolejne równie powierzchowne strony wirtualnego świata.

W przypadku lektury książki zatapiamy się w świat przedstawiony, dajemy sobie oddech, czas na „przemyślenie”, wejście informacji w nas, ich pracę w nas, tworzenie nowych skojarzeń, związków, inspiracji, połączeń w naszym wewnętrznym świecie.

W świecie sieci to inni wskazują nam powiązania i linkują do kolejnych treści. Nie ma potrzeby przemyślenia, refleksji, poszukiwań. Wchodzimy na kolejne szlaki, kolejne linki, dajemy się prowadzić po powierzchni tekstów, przez zdjęcia, obrazy. Bez końca!

W tym rozumieniu można rzecz jasna spojrzeć na Internet jako na „maszynę do myślenia”, „mózg globalny”, który pozwala eksplorować bez ograniczeń świat ludzkiej wiedzy.

Jednak informacja nie jest wiedzą.

Nie jest, bo gdyby było inaczej, masa informacji przybierająca na sile z każdym dniem – zamieniałaby ludzkość w zbiorowisko geniuszy. Tak się jednak nie dzieje. Dlaczego? „To proste – odpowiada Sébastien Vaas. Nie mamy czasu do namysłu, brak nam czasu przetworzenia informacji, brak nam głębszej refleksji. To niestety największa konfuzja, w jaką wprowadza nas epoka sieci i słów, po których ledwo się ślizgamy”. Cóż też z tego, że dysponujemy Google, że wszystko możemy tam odnaleźć, wszystkiego się dowiedzieć, jeśli nie będziemy w stanie zapytać, jeśli nie wiemy, czego szukamy.

Rozwiązanie? Tworzenie prawdziwej komunikacji, ekosystemu pogłębionych relacji. Także z wykorzystaniem sieci, nie obok niej, nie przeciw niej, to przecież nie miałoby dziś już sensu. Na swój sposób powrót do korzeni, do komunikacji w największym stopniu naturalnej. Do czucia, rozumienia, rozmyślania, pogłębiania, rozumienia mitów, przekazów przodków. Wzmacnianie intuicji, otwarcia na świat, empatii. Poszukiwanie spokoju w przemyślanych decyzjach, przemyślanych książkach. Wreszcie, transmisja wiedzy i mądrości, powrót do idei mistrza znanego z rzemiosła wieków średnich, dziś: swoisty mentoring.

Słowo wciąż jest słowem, jego wysłanie, wciśnięcie „Enter”, wciąż zaś może i powinno być poprzedzone dłuższą refleksją. Pośpiech zabija skuteczną komunikację.

Mądra książka – polecam.

Eryk Mistewicz

Sébastien Vaas, „L’Enfer du Virtuel. La communication naturelle pour sortir de l’isolement technologique”, L’Ile Blanche, 2012

Tekst ukazał się w wyd.4 kwartalnika „Nowe Media”

nr4-2