„Goliat znokautował Dawida”, Angora

nr 14/2010

Rozmowa z ERYKIEM MISTEWICZEM, konsultantem politycznym

– Bronisław Komorowski wygrał z Radkiem Sikorskim w sposób niebudzący wątpliwości, czyli wszystko przebiegło zgodnie z planem.

– Nie. Nikt nie był w stanie przeprowadzić badań opinii członków PO oddających głosy. To nie był zaplanowany teatr. Bronisław Komorowski walczył do końca.

– A jednak miał kilka wpadek.

– Paradoksalnie, największym błędem Komorowskiego nie była wypowiedź na temat in vitro w trakcie debaty z Radosławem Sikorskim, ale sposób, w jaki przez kolejne trzy dni próbował się z tego tłumaczyć. Popełniał kolejne faux pas, które – gdyby zdarzyły się podczas prawdziwej debaty, na przykład z Lechem Kaczyńskim – pozbawiłyby go szans na wygraną.

– Co najbardziej pogrążyło Sikorskiego?

– Oczywiście Bydgoszcz, gdzie powiedział, że prezydent może być niski, ale nie może być mały. Potraktowanie w ten sposób urzędującej głowy państwa nie podobało się nawet przeciwnikom Kaczyńskich.

– Jeden z najbardziej znanych polskich socjologów i historyków idei powiedział przed kilku tygodniami, że prawybory w Platformie to jedynie rodzaj rytuału, gdyż o wszystkim i tak będzie decydował Donald Tusk. Wierzy pan, że to nie była szopka, lecz uczciwy sposób wyłaniania kandydata?

– Nie podzielam tej opinii. Proszę zwrócić uwagę, w jaki sposób Donald Tusk czuwał nad przebiegiem rywalizacji między obu konkurentami, nad tym, żeby przestrzegano zasadfair play. Gdy Bronisław Komorowski stwierdził, że nie będzie debatował, premier skłonił go do zmiany decyzji. Gdy marszałek opowiadał się za dyskusją za zamkniętymi drzwiami w Sejmie, jedynie w gronie polityków Platformy, znowu interwencja Tuska sprawiła, że doszło do publicznej debaty. Przez cały czas trwania kampanii premier czuwał, żeby przestrzegane były przyjęte reguły. Nikt nie był w tej rywalizacji „pomazańcem”. Prawybory nie były mistyfikacją, ale rzeczywistą próbą sił.

– Jeżeli Tusk czuwał nad przestrzeganiem zasad fair play, to dlaczego cała kampania, a także debata telewizyjna, była zrealizowana „pod Komorowskiego”.

– Czasem, jak w sporcie, niektórym pomagają ściany. Marszałek to przecież w Platformie postać wyjątkowa, należy do czołówki arystokracji partyjnej, jemu należy się nawet podświadomie więcej, a Sikorski to wciąż, mimo trzech lat w PO, człowiek z zewnątrz. Jego prawyborczy wynik, wynik ponad 30 proc., z tej perspektywy nie jest zły. Ba, jak na rysującą się perspektywę Sikorskiego w polityce, znakomity. To, że w debacie organizowanej przez Platformę widoczne było faworyzowanie marszałka, to naturalne. Konwencja w stylu „u dziadka na imieninach” – obaj kandydaci siedzieli – uniemożliwiała szefowi MSZ zaprezentowania swoistego „poweru”, siły. Filmik, który rozpoczynał debatę, sprowadził go do roli chłopca w krótkich majteczkach. Wreszcie marszałek siedział po prawej stronie. Jego uścisk ręki na pożegnanie był odebrany przez widzów jako uścisk zwycięzcy. Ale to przecież naturalne, podbijające pozycję Komorowskiego na przyszłość.

– W debacie między obu kandydatami nie było cienia ważnej i świeżej myśli. To był przeplatany fałszywymi uśmiechami bełkot.

– Nie przypominam sobie żadnej kampanii prezydenckiej w Europie w ostatnich latach, w której kwestie merytoryczne odegrały istotną rolę. We Francji frekwencja wyniosła 86% dlatego, że sztaby potrafiły wywołać u wyborców ogromne emocje. Na przykład część młodych ludzi z biednych przedmieść wielkich miast, która nigdy wcześniej nie brała udziału w wyborach, głosowała dlatego, że uwierzyła, iż Sarkozy chce zakazać rapu – muzyki społecznej patologii. Każda z grup społecznych otrzymała tam swoją narrację, w wielkiej polityce spektaklu. Trudno też się spodziewać, aby w Polsce w czasie prawyborów toczyły się spory na temat paktu klimatyczno-energetycznego czy wpływu na nasz kraj traktatu lizbońskiego, jeżeli jedynym Polakiem, który przeczytał i zrozumiał ten traktat, jest Marek Magierowski z „Rzeczpospolitej”. Dlatego emocjonujące, zrozumiałe dyskusje toczą się raczej wokół zagadnienia, która z żon kandydatów lepiej wpłynie na wizerunek swojego męża. Trudno spodziewać się też, że „merytoryczne” tematy zadecydują o wynikach „prawdziwych wyborów”.

– Oprócz Sikorskiego i Komorowskiego byli także inni kandydaci.

– Tak. Można było sięgnąć po Jerzego Buzka, Janusza Palikota, Bogdana Zdrojewskiego, Jana Krzysztofa Bieleckiego czy Hannę Gronkiewicz-Waltz.

– I Tusk zdecydował, że nominacje otrzymują: Komorowski z Sikorskim.

– Także na podstawie, jak sądzę, badań wizerunkowych. Sikorski to osoba obdarzana bardzo dużym zaufaniem w sondażach wszystkich Polaków, równie wysokich jak Komorowski.

– Czyli faktycznie zdecydował premier.

– Zarząd partii. Po rekomendacji premiera.

– A może Tusk postawił na ludzi, którzy w przyszłości mogliby mu mniej zaszkodzić niż Palikot lub Gronkiewicz-Waltz?

– Wyeliminował skrajności, wysyłając poza linię boiska, a potem na out Janusza Palikota. Po drugie, usunął słabszych. Żyjemy w epoce polityki spektaklu, w której ludzi zdobywają i trzymają w napięciu dobre narracje. Dlatego premier, jak sądzę, wybrał tak bardzo odmiennych, a jednocześnie ambitnych kandydatów, którzy gwarantowali poważną walkę polityczną. Ale nie tylko, bo także ciekawą opowieść, trzymającą przez miesiąc całą scenę polityczną. To była walka Dawida z Goliatem, którą ludzie lubią najbardziej, klasyka marketingu narracyjnego.

– Tyle że Sikorski nie wygląda na Dawida, a Komorowski na pewno nie jest Goliatem. No i jeszcze wbrew pierwowzorowi w tej historii wygrał Goliat.

– Przede wszystkim wygrała Platforma Obywatelska. Prawybory całkowicie zmarginalizowały komisję hazardową, która przez pewien czas wydawała się szansą wielkiego powrotu Prawa i Sprawiedliwości. Ostatnie posiedzenia komisji nie były już nawet transmitowane. Tylko prawybory się liczyły. Józef Oleksy powiedział, że w małych miasteczkach starsi ludzie pytali go na ulicy, czy w wyborach prezydenckich mają głosować na Komorowskiego czy na Sikorskiego. Myśleli, że to już prawdziwe wybory. Wreszcie prawybory dały Donaldowi Tuskowi gigantyczną wiedzę o tym, kto i jak pracuje w terenie, który poseł czy lokalny lider cieszy się mirem, a który nie ma już większego poparcia. Taka wiedza o układzie sił we własnej partii jest wprost bezcenna.

– Mówi pan, że prawybory pokazały, że w Polsce liczy się tylko Platforma. A przecież w ostatnich sondażach opinii publicznej PO, podobnie jak PiS, straciło kilka punktów procentowych.

– Nawet jeżeli w jednym z sondaży Platformie spadły notowania, to i tak raczej obserwujemy zmianę tendencji, w której wynik poparcia dla PO i PiS wynoszący od dwóch lat 2:1 powoli zmienia się na 3:1 na rzecz partii rządzącej. To zjawisko jest niebezpieczne przede wszystkim dla samej… Platformy. PO żywi się PiS-em. Jeżeli więc partia braci Kaczyńskich spadłaby do 10% przy jednoczesnym zwiększeniu poparcia dla lewicy, sytuacja PO byłaby dużo trudniejsza niż dziś.

– Dlaczego pana zdaniem PO ucieka PiS-owi?

– Żaden rząd, żadne ugrupowanie nie stosowało do tej pory tak nowoczesnych mechanizmów marketingu politycznego. Mechanizmów, które o 5-6 lat wyprzedzają metody stosowane przez konkurencję.

– Obecne sondaże pokazują, że chociaż Komorowski ma przewagę nad Lechem Kaczyńskim i pozostałymi konkurentami, to nie może być pewny wygranej tak, jak byłby pewny Tusk, gdyby zdecydował się startować. Czy decyzja o rezygnacji premiera nie była błędem?

– Donald Tusk jest przede wszystkim kandydatem dogłębnie rozpoznanym przez opozycję. Premierowi już nikt niczego więcej nie wyciągnie. Takiego komfortu nie będzie miał oczywiście kandydat wskazany przez PO. Kampania będzie miała swoje prawa.

– Z kuluarowych plotek, jakie można usłyszeć w Sejmie, wynika, że powody jego rezygnacji były inne, ale przyjmijmy, że Tusk chce być silnym premierem. Myśli pan, że Komorowski zgodzi się na rolę malowanego premiera, w sytuacji gdy będzie miał przed sobą pięć lat sprawowania urzędu, z którego Tusk nie będzie mógł go odwołać. Przecież w Platformie już się mówi, że marszałek urwał się Tuskowi ze sznurka.

– Prawybory były poważną operacją, otwierającą Platformę, wpuszczającą tlen nie tylko zresztą do tej partii, także do innych ugrupowań. Różnica w modelu konstytucji, opowiedzenie się Bronisława Komorowskiego za silną prezydenturą – mimo że Donald Tusk dąży do spokojnej Polski o systemie kanclerskim – dumne nieproszenie premiera o głos w prawyborach, pominięcie nazwiska premiera w finalnym wystąpieniu Bronisława Komorowskiego, sygnalizuje tylko, jak silną pozycję ma marszałek. Ma – i nie zawaha się jej użyć.

– I Tusk spokojnie się na to godzi?

– Ostatnie lata udowodniły, że Donald Tusk – jak nazwał to redaktor Michał Karnowski –ma radar. Pozbywając się sprawnie partnerów politycznych, komunikując się z wyborcami w sposób znany dotąd jedynie z zachodnich demokracji, wykonując tak niekonwencjonalne działania, jak zaproszenie na listy wyborcze Danuty Hübner i Mariana Krzaklewskiego, udowodnił, że mylą się ci, którym wydaje się, że są w stanie ograć Donalda Tuska.

– Politycy PiS sugerują, że rozstrzygnięcie prawyborów nie oznacza jeszcze automatycznej nominacji Komorowskiego, gdyż w ostatniej chwili Tusk może wskazać na innego kandydata.

– Moja percepcja jest inna: do tej kampanii staje na silnej pozycji, wzmocniony prawyborami, kandydat Platformy – Bronisław Komorowski.

– Komorowski wygrywa w sondażach zarówno z Lechem Kaczyńskim, jak i kandydatami lewicy. Czy to oznacza, że ma prezydenturę w kieszeni?

– To będzie krwawa kampania. Z obozu zwolenników PiS nadchodzą przesłuchy o „Dziadku z Wehrmachtu 2”, operacji podobno gwarantującej na ostatniej prostej, nie teraz, pokonanie kandydata PO. Niezwiązanej z merytoryczną polityką i zarzutami, które już się pojawiały. To niejedyne zmartwienie marszałka. Gdyby na lewicy udało się przeprowadzić prawdziwe prawybory i wyłonić jednego wspólnego kandydata, który wszedłby do drugiej tury, sytuacja mogłaby się skomplikować.

– Czy pana zdaniem prawybory staną się teraz elementem kampanii we wszystkich ugrupowaniach?

– Idea prawyborów spowodowała niespotykany od lat oddolny ruch w polskiej polityce. Wręcz dopływ tlenu. W Szczecinie członkowie Platformy chcą prawyborów na prezydenta miasta, a pochodzący z Platformy urzędujący prezydent nie chce o tym słyszeć. Dziś jednak prezydentowi Szczecina nie wystarczy już rekomendacja Grzegorza Schetyny czy statutowego ciała partii. Jeżeli nie weźmie udziału w prawyborach, po prostu nie będzie kandydatem Platformy. Jeszcze kilka miesięcy temu taka sytuacja byłaby nie do pomyślenia.

– Wyobraża pan sobie prawybory w PiS-ie?

– Wyobrażam sobie, że Lech Kaczyński rezygnuje z kandydowania i w prawyborcze szranki stają Jarosław Kaczyński i Zbigniew Ziobro.

– Ale PiS to wodzowska partia Jarosława Kaczyńskiego, który nigdy nie zniżyłby się do kandydowania z młodszym o 21 lat Ziobrą, zwłaszcza że mógłby przegrać.

– PiS to idea, wokół której gromadzili się ludzie pod koniec XX wieku. Jednak dziś żyjemy w wieku XXI i dawne formuły mobilizacji ludzi i ich zdobywania przestały działać. Im wcześniej bracia Kaczyńscy zdadzą sobie z tego sprawę, tym większe szanse na przetrwanie będzie miało ich ważne przecież na scenie politycznej ugrupowanie.

Rozmawiał Krzysztof Różycki