„Kto przyjedzie na Kasztance?”, Angora

Coraz więcej Polaków oczekuje na polityka, który wreszcie zrobi porządek

nr 6/2008

Rozmowa z ERYKIEM MISTEWICZEM, specjalistą marketingu politycznego

– Czy prezydent został w odpowiedni sposób zawiadomiony o lotniczej katastrofie? Jak wyglądał przebieg Rady Gabinetowej? Czy Radek Sikorski powinien natychmiast opuścić spotkanie unijnych ministrów i lecieć na wezwanie Lecha Kaczyńskiego? Dlaczego nie można fotografować prezydenta podczas obchodów 40. Rocznicy „Dziadów”? Czy premier zgodnie z prawem powołał szefów tajnych służb? To dziś główne tematy debaty publicznej toczącej się między najważniejszymi osobami w państwie. Przekroczyliśmy już granicę śmieszności?

– Odpowiem pytaniem. Czy jeszcze nie było wyborów i kampania trwa nadal? To, co widzimy, pozwala sądzić, że Prawo i Sprawiedliwość nie pogodziło się z wynikiem głosowania. Kierownictwo PiS samo przed sobą nie potrafi przyznać się do porażki. Słyszymy, że partia zdobyła więcej głosów niż w 2005 roku, że wygrała moralnie. Jeżeli tak, to nie ma powodów do zmian. Dlatego Jarosław Kaczyński nie ogłosił końca kampanii, nie wycofał z pierwszej linii polityków, którzy realizują się w swoim żywiole: walce. Takich jak Michał Kamiński, Jacek Kurski, Joachim Brudziński. Dla nich… wyborów jeszcze nie było.

– Stefan Niesiołowski też nie zszedł z pierwszej linii. To po premierze Tusku najczęściej występujący w mediach polityk Platformy.

– Ale Niesiołowski sprzed wyborów i teraz – przyzna pan – to zupełnie inny człowiek. Nie jest tak wielkim kłębkiem agresji i napastliwości. Donald Tusk z pola bitwy wycofuje już wojowników, kierując tam sanitariuszy i sanitariuszki. Proszę zwrócić uwagę na pozycję minister Agnieszki Liszki, rzecznika rządu. Jej zadaniem nie jest walka, ale łagodzenie, tłumaczenie, wyjaśnianie. Do bólu profesjonalne. O sukcesie bądź porażce rządu zadecyduje wizerunek. Oczywiście, w odwodzie pozostaje zawsze duet egzotyczny Palikot-Pitera czy „stary” wizerunek posła Niesiołowskiego. Zawsze można tego użyć. Ale dla Tuska wybory były i minęły.

– Paweł Zalewski, Kazimierz Ujazdowski, Jerzy Polaczek, Jarosław Sellin chcieli zaprzestania wojny z Platformą. Domagali się innego sposobu uprawiania polityki przez Prawo i Sprawiedliwość. Dziś nie ma ich już w PiS-ie, nie ma więc kto wyciągnąć ręki do zgody.

– Dokładnie tak. Ci politycy nie godzili się uczestniczyć w tej wyniszczającej państwo operacji. Dla nich, jak dla Tuska, wybory już się odbyły.

– Czy to nie dziwne, że dziś główny ciężar walki z rządem, z PO, wziął na siebie prezydent Kaczyński?

– Z wizerunkowego punktu widzenia, ktoś musi wysoko nieść sztandar IV RP.

– Nie wierzę w to, żeby Prawo i Sprawiedliwość zmieniło styl uprawiania polityki. Chyba że zdetronizuje swojego prezesa i zastąpi go na przykład Ludwikiem Dornem.

– Dorn czeka, co będzie dalej. PiS to partia sformatowana przez Jarosława Kaczyńskiego. Pomysł, że wybierze ona innego niż on przywódcę, który uzna, że wybory się już odbyły, uznaje ich wynik i przystąpi do odbudowy pozycji partii, to political fiction.

– A więc będziemy się tak męczyć przez cztery lata?

– Już tylko przez niecałe trzy. Albo do przełomu w myśleniu liderów Prawa i Sprawiedliwości. Nie wystarczy kierunkowe zawołanie „inteligencja i młodzież”. Kolorowa strona internetowa PiS nie przyciągnie młodych. Inaczej niż np. Muzeum Powstania Warszawskiego (dyrektor Ołdakowski jest posłem PiS – przyp. autora), czyli działania długotrwałe, bazujące na prawdziwych dla Kaczyńskich wartościach. Ale także one nie wystarczą.

– Jarosław Kaczyński, Przemysław Gosiewski, Anna Fotyga, Joachim Brudziński, Zbigniew Ziobro, Zbigniew Wassermann, Wojciech Mojzesowicz, Zbigniew Girzyński – ci liderzy PiS przybrali maski ludzi śmiertelnie poważnych, oficjalnych dygnitarzy, bez poczucia humoru i dystansu do własnej osoby. Nawet jeżeli prywatnie byliby przemiłymi, życzliwymi ludźmi, to patrzenie na ich zatroskane twarze wymaga od wyborców coraz większej cierpliwości.

– Nie jest tak, że prawica musi być zgromadzeniem smutasów. Niedawno na kongresie UMP, partii Sarkozyego, sala aż skrzyła się sympatią do ludzi. Sarkozy mówił o tym, że bez chrześcijaństwa nie da się budować tożsamości Europy. W godzinnym wystąpieniu szedł nawet „na prawo od PiS-u”. Ale przy tym kokietuje uśmiechem, wspaniale współpracuje z mediami, związał się z tak piękną kobietą jak Carla Bruni. Gdy przed miesiącem został przyjęty przez papieża, Benedyktowi XVI nie przeszkadzało, że Sarkozy to dwukrotny rozwodnik. Można więc być sprawnym, poważnym i wpływowym człowiekiem prawicy, który nie odchodząc od tego, co dla niego ważne, w pełni odnajduje się w XXI wieku. Ba, jest liderem dużego kraju i zaczyna nadawać ton Europie.

–WPolsce jeszcze nigdy stosunki między prezydentem i premierem nie były tak złe jak dziś. Nawet za rządów Kwaśniewskiego i Buzka czy Wałęsy i Oleksego, chociaż ten ostatni został przez ludzi prezydenta oskarżony o szpiegostwo.

– Pamiętajmy, że Kaczyński i Tusk rywalizują o podobny elektorat. Żaden z nich nie ma wielkiego pola manewru. Platforma nie może bardziej zwrócić się do lewicowych wyborców, co widać choćby w sporze o In vitro, a PiS po prawej stronie wyłowił już wszystko, co było do wyłowienia.

– Rząd Tuska stanął przed niespotykaną do tej pory falą roszczeń różnych grup zawodowych. O wywoływanie czy raczej podsycanie tych żądań, niektórzy politycy Platformy oskarżają PiS.

– Gdyby na pierwszy sygnał lekarzy, że jest im źle, minister zdrowia Ewa Kopacz nie sugerowała, że powinni zarabiać 12 tys. zł i zrobi wszystko, żeby takie pieniądze zarabiali, to być może sytuacja w innych miejscach byłaby spokojniejsza. Ale już Waldemar Pawlak nie dał się żonom górników wyprowadzić z równowagi. Nie spanikował i wygrał, strajk się skończył. Sporo na tym zyskał, także wizerunkowo. Ludzie chcą czuć, że mają polityka-lidera, nie chorągiewki na wietrze.

– Co więc powinien zrobić teraz PiS?

– Uznać, że odbyły się wybory. Że znany jest ich wynik. Nie tylko dla rządzących, ale i dla opozycji kluczową sprawą jest zborny wizerunek, zborna opowieść. Marketing marki ustępuje dziś miejsca także w polityce marketingowi opowieści. Trzy lata temu ta partia miała ciekawą opowieść o wszechogarniającym „układzie”, który niszczy Polskę. O grupkach bogacących się kosztem zwykłych ludzi. Jarosław Kaczyński był niczym szeryf z filmu „W samo południe”.

– Ta opowieść dziś już się zdezaktualizowała?

– Została zabita podczas telewizyjnej debaty, gdy potężny szeryf został wyprowadzony z równowagi i wyśmiany przez zwolenników Tuska i nie był w stanie nic na to poradzić. Runął mit. Jedna chwila zaszkodziła Kaczyńskiemu równie mocno, jak kiedyś Lechowi Wałęsie oferta podania nogi Aleksandrowi Kwaśniewskiemu.

– Czy obecni w studiu zwolennicy Kaczyńskiego nie mogli w ten sam sposób odegrać się na Tusku?

– Nie. Dla zwolenników PO Tusk jest Donaldem, ale dla sympatyków PiS Jarosław Kaczyński jest panem premierem. Czy w takiej sytuacji wyobraża pan sobie okrzyki: „Ja-rek – Ja-rek!”? W całej kampanii wyborczej PiS-u nie było zresztą tych obowiązkowych elementów budowania wspólnoty, nie było haseł wiecowych. W europejskich debatach w studiu nie ma publiczności, a mimo to przed telewizorami zasiada – jak we Francji – 28 milionów widzów. To, że prezes TVP Andrzej Urbański w decydującej chwili, przy braku kontry ze strony PiS, dodał publiczność sztabów – zaważyło na wyniku tych wyborów. Zdecydowało wyprowadzenie z równowagi premiera przez osoby usadowione za nim, profesjonalnie do tego zadania przygotowane.

– W 2005 roku Michał Kamiński i Adam Bielan w znacznym stopniu przyczynili się do sukcesu Lecha Kaczyńskiego. W 2007 to byli zupełnie inni ludzie, a to, co dziś, jako prezydencki minister, wyczynia Michał Kamiński, pozwala przypuszczać, że mimo młodego wieku najlepsze lata ma już za sobą.

– Nie chciałbym oceniać obu wymienionych przez pana polityków. Dziś marketing polityczny zmienia się w niesłychanym tempie. Najlepiej pokazała to niedawna fenomenalna kampania w Argentynie, która zakończyła się ogromnym sukcesem Cristiny Kirchner. To, co w kształtowaniu wizerunku zapewniało sukces przed trzema laty, dziś już nie wystarcza. Świat gna do przodu. Są nowe badania, nowe odkrycia, nowe sposoby działania. W kampaniach uczestniczą też często wynajmowani z innych krajów zawodowcy, co gwarantuje ich sfokusowanie się wyłącznie na wyniku, bez osobistych aspiracji.

– Czy w takim razie PiS, ze swoim „lekko wymierającym” elektoratem, nie zniknie z politycznej sceny?

– PiS ma i będzie miał spory twardy elektorat. Mówiąc brutalnie, wcześniej wymrą wyborcy tradycyjnej lewicy. Szczególnie że lewa strona wciąż jest w jeszcze większej rozsypce niż PiS. Nieprawdopodobne, jak poważni ludzie popełniają szkolne błędy.

– A więc PO może spać spokojnie i liczyć na wygranie kolejnych wyborów?

– Wyborców może niepokoić łatwe „chowanie sztandarów”. PO zrezygnowało z podatku liniowego. Wycofuje się z jednomandatowych okręgów wyborczych, idąc w odwrotną stronę: zlikwiduje wybory do Parlamentu Europejskiego. Chce zamienić Polskę w jeden okręg wyborczy. O tym, kto zostanie europosłem, zadecyduje tylko „zapisanie się” na miejsce na partyjnej liście. Wola obywateli nie będzie miała żadnego znaczenia. Nie będzie kampanii w terenie, docierania do ludzi, przekonywania ich, spierania, żeby wygrał najlepszy. Kandydaci uwieszą się na klamkach gabinetów Tuska i Schetyny, Kaczyńskiego, Pawlaka i Olejniczaka i zostaną „zapisani” do PE. Nawet jeśli frekwencja wyniesie 10 proc., takie „wybory” i tak będą ważne. Jeżeli do tego dodamy trefnisia postawionego na czele sejmowej komisji mającej likwidować bariery ograniczające przedsiębiorców to widzimy, nobody’s perfect.

– Jeśli nie PO, nie PiS, nie LiD, to kto?

– W przeciwieństwie do starych demokracji, w Polsce nie ma granicy kompromitacji polityków. Nie liczmy więc na jakiś przełom. Z drugiej strony, coraz więcej Polaków oczekuje na przyjście nowego marszałka Piłsudskiego, który zrobi porządek. To niebezpieczne.

– Wydaje mi się, że w roli następcy marszałka od dawna widzi się Jarosław Kaczyński.

– „Jeśli zawiedziemy, lud zwątpi w naszą boskość”. Cytat z pamiętników jednego z kardynałów. Wracam do telewizyjnej debaty.

– Jarosław Kaczyński wielokrotnie podkreślał, że najważniejszym celem politycznym jest dla niego reelekcja brata. Patrząc, jak Lech Kaczyński sprawuje urząd, szanse są niewielkie.

– Przedbiegi do wyborów prezydenckich w 2010 r. trwają, 25-30 osób rozważa start. Ale nie dawałbym szans ekstremom, czy to z prawa czy z lewa. Jeżeli utrzymają się obecne nastroje, w tym niechęć do twardej polityki ludzi zajętych swoimi sprawami i rosnąca rola wizerunku, to w drugiej turze obok kandydata centroprawicy znajdzie się kandydat centrolewicy.

– A więc według pana, do drugiej tury wejdzie tylko jeden z pary Kaczyński – Tusk. To jeszcze mogę sobie wyobrazić. Ale na lewicy nie widzę nikogo, kto zdobyłby chociaż 15% głosów. Zresztą sam pan przyznał, że wyborcy SLD są na wymarciu.

– Lewica jest przede wszystkim w totalnej rozsypce. Stosunkowo łatwo owładnie tym fragmentem sceny miły kandydat ludu: uśmiechnięty, nowoczesny, znający się na polityce, ale niespalony sprawowaniem żadnego urzędu. Będzie ciekawą ofertą dla sierot po Kwaśniewskim, Cimoszewiczu, Borowskim, Millerze, Bugaju, Olejniczaku. Połowi też nieźle w łowisku Platformy. Centrolewicowy kandydat miałby szansę wygrać nie tylko z Lechem Kaczyńskim, ale i z Donaldem Tuskiem.

– Ale taki człowiek nie istnieje.

– Istnieje. I krok po kroku zabiega o wsparcie wpływowych osób i odpowiednie fundusze. Przygotowuje się do startu, ale nie jestem w żaden sposób upoważniony do wymieniania jego nazwiska. Nie wiem zresztą, czy ostatecznie podejmie tę decyzję.

– No dobrze, ale co z prawą stroną, kto walczyłby z tym centrolewicowym kandydatem: Kaczyński czy Tusk?

– Nie jestem pewien, czy Donald Tusk nadal chce być prezydentem. Prawdziwą władzę w Polsce ma premier.

– A więc Kaczyński?

– Naprzeciwko politycznego zawodowca XXI wieku, z całym arsenałem nowoczesnej socjotechniki, chce pan wystawić człowieka wielkich idei i zasad, ale z wieku XX? Centroprawica, jeśli chce wygrać, będzie musiała zapewne wystawić kogoś podobnego. Może Zbigniewa Ziobrę, może Kazimierza Marcinkiewicza, a może jeszcze kogoś innego. Być może bracia Kaczyńscy, gdy surmy grać zaczną na trwogę, razem z PO są w stanie wynegocjować wspólnego kandydata? Jak kiedyś: „Wasz prezydent, nasz premier”?

– To dopiero jest political fiction!

Rozmawiał Krzysztof Różycki