Tygodnik Do Rzeczy
34/2014
Superwładca świata zaczyna wskazywać władzom i służbom treści zakazane z naszych maili.
Nigdy dotąd listonosze nie otwierali listów, aby zobaczyć czy przypadkiem nie piszemy o czymś niegodziwym. My płaciliśmy za jego usługi, a listonosz nosił przesyłki nie interesując się ich zawartością.
Za pocztę w Google nie płacimy. Zakładając konto e-mail nie mieliśmy wyjścia – kliknęliśmy aprobatę dla regulaminu. Jeśli ktoś chciałby wczytać się w jego treść, zajęłoby mu to kilkanaście dni a i tak miałby poczucie, że prawnicy z największych kancelarii prawnych nie po to cyzelowali każdy zapis, aby pozostawiać użytkownikowi możliwość ruchu.
Giganci świata nowych mediów dawno już nie są sympatycznymi start’upami z szalonymi informatykami w długich swetrach i okularach. Dziś to raczej rekiny walczące o swoje, dzielące między sobie rynek, znajdujące wsparcie armii, państwa, służb specjalnych, czerpiące zyski z treści tworzonych przez innych, wyprowadzające zyski do rajów podatkowych etc. I sprzedający swoich użytkowników. Tak jak ostatnio Google – przekazując władzom zakazane treści maili, w tym wypadku związane z pedofilią.
Wszystko co piszemy i przesyłamy przez gmail należy do Google. Podobnie jak w przypadku Facebooka czy zakupionego przez niego za miliard dolarów Instagramu. Teksty, zdjęcia, nagrania – wszystko, co wprowadzamy należy od pierwszej chwili do tych serwisów. Wartość firm nowych mediów, ich potencjał rozwoju i kapitalizację giełdową wyznaczają zyliardy danych wprowadzonych do tych systemów przez użytkowników, możliwości ich matchowania i sprzedawania dalej.
Operator bezpłatnej usługi ma dziś pełne prawo skanować naszą pocztę i decydować – gdyby mu się tylko chciało przy tej masie danych – który z naszych listów dotrze do adresata, który do naszego konkurenta biznesowego (jeśli piszemy o czymś, co może konkurencję zainteresować), który do naszego męża czy naszej żony (jeśli ich zdradzamy), a który do prokuratury (jeśli z listu wynika, że rozważamy złamanie prawa lub właśnie popełniliśmy przestępstwo).
Nie ma granic. I moim zdaniem na pewno nie powinno być tak jak dziś, że granice te wytyczają wielkie korporacje świata nowych nowych mediów. Firmy wydające na lobbying w Brukseli tyle, co firmy zbrojeniowe. Kupujący rządy intelektualnie niegotowe do merytorycznego rozpoznania zagrożeń.
A może to dobrze? Może Google powinien zostać zobowiązany nie tylko do walki z pedofilią, ale także do wskazywania handlarzy bronią i tych, którzy dopiero myślą o dokonaniu zamachu? A może i wskazywania celem reedukacji tych obywateli, którym nie w smak demokratycznie wybrane władze…
Rok 1984 minął. Rok 2033 przed nami.
Eryk Mistewicz