„Jeśli mam płacić za informację…”
Tygodnik Do Rzeczy

1/2013

dorzeczyPo co mam wydawać pieniądze na newsy, jeśli jest ich tyle, że mam ich po dziurki w nosie?

Jeśli mam płacić, to za kogoś, kto przeprowadzi mnie przez to bagno. Przelecę wraz z nim ponad wystawionymi w wodzie łbami krokodyli, które tylko czyhają, aby wciągnąć nas w odmęty informacyjnego chłamu.

Jeśli mam płacić, to za pracę tych, którzy sprawią, że dowiem się tego, co dla mnie najważniejsze – i wyłącznie tego, co mnie interesuje, co dla mnie jest ważne. Na nic innego nie mam czasu. Jeśli twórcy aplikacji, którą kupię, będą obserwowali uważnie moje ruchy w sieci, pytania, jakie zadaję wyszukiwarce, teksty, które czytam, będą wiedzieli bardzo dokładnie (nawet lepiej ode mnie!), co mnie interesuje.

Jeśli mam płacić, to za mechanizm, który sprawi, że będę wiedział o tym, co ważne, a czego inni jeszcze nie wiedzą. Chętnie zapłacę więc za mechanizm, dzięki któremu poprawię swoją pozycję zawodową, zdobędę więcej pieniędzy, błysnę w towarzystwie.

Jeśli mam płacić, to za gwarancję bezpieczeństwa: że żadna naprawdę ważna dla mnie wiadomość czy opinia mnie nie ominie. Nie dość, że dotrze ona do mnie jak najkrótszą drogą, najchętniej przed innymi, to w natłoku informacyjnego szlamu nie ominie mnie, abym przypadkiem nie skompromitował się swoją niewiedzą; nie podjął złej decyzji bez świadomości kluczowych danych.

Jeśli mam płacić, to za informację czy opinię, którą w prosty sposób mogę się podzielić z innymi. Przekazać, przedyskutować, skomentować w mojej wirtualnej przestrzeni budowania i podtrzymywania masowych relacji. To nie gazety są dziś mass mediami, stają się nimi odbiorcy.

Jeśli mam płacić, to za informację, która dotrze do mnie w każdym miejscu i czasie. Bez udawania się do kiosku, pójścia do biura, podłączania czegokolwiek do prądu, bez wpisywania skomplikowanych kombinacji kodów. I bez noszenia czegoś, co nie zmieściłoby się w kieszeni mojej marynarki.

Jeśli mam płacić, to za wiadomości uczciwe, oddzielające informację od komentarza. Nie mam czasu dla propagandy, prymitywnego PR. Decyzje biznesowe czy życiowe muszę opierać na prawdziwych przesłankach. Wystarczy jedno nadużycie mojego zaufania, abym zrezygnował ze źródła informacji; wykasował aplikację; przestał follować, usunął z „ulubionych”, wyłączył kanał RSS. Praca dostarczyciela informacji bardziej niż kiedykolwiek zaczyna dziś przypomniać pracę sapera. Z szybszą, wręcz natychmiastową reakcją odbiorców – z „like” bądź „sorry, bye”.

Jeśli mam płacić, to za informacje, opinie, wiadomości, ze źródeł referencyjnych. Najdroższych z możliwych, bo cena nie gra roli, jeśli za tę cenę kupuję gwarancję, że aplikacja czy „formuła redakcyjna” da mi dostęp do najlepszych autorów, którym powierzam poprowadzenie mnie przez świat informacji, wydarzeń, interpretacji i opinii. Przez świat tak szybkich zmian, przy narastającym informacyjnym szlamie, w hałasie i zgiełku.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd. 1/2013 tygodnika „Do Rzeczy”