Tygodnik Do Rzeczy
36/2013
Naszą wizytówką w świecie są: imię, nazwisko, strona Web, czasami data urodzenia. I zdjęcie. Zdjęcie, które w świecie nowych mediów mówi o nas wszystko.
Nicholas A. Christiakis, socjolog z Harvardu i James H. Fowler, politolog z Uniwersytetu Kalifornijskiego zbadali, jak definiujemy się w sieci. Ich praca „Social Networks and Happiness” pokazuje, jak radość i szczęście rozprzestrzeniają się w mediach społecznościowych, jak są zaraźliwe. I tak na przykład osoby prezentujące się innym z uśmiechem (w tzw. awatarze, swoim zdjęciu na Twitterze, w Google Plus, LinkedIn, na Instagramie, Facebooku) mają więcej obserwujących ich „followersów”, „lajkersów” i „przyjaciół”, niż ponuracy.
Badacze mówią wręcz o „wirusie emocjonalnym”: uśmiechu i radości tak deficytowym, że ludzie szczęśliwi sytuują się dziś niejako automatycznie w centrum świata nowych mediów. Także poprzez uśmiech oddziałują na innych, kreują opinie w sieci, zyskują kolejne kręgi obserwujących, przekazujących dalej ich głos, wpływają na decyzje konsumenckie czy polityczne. To realni liderzy opinii.
Od dziesięciu lat za sprawą maili, SMSów, przyspieszenia, powierzchowności zmierzamy w stronę pustyni emocjonalnej. Coraz mniej kontaktów realnych, coraz więcej wirtualnych. Coraz mniej miejsca na uśmiech, radość, spontaniczność. A przecież to takie oczywiste: szczęście rośnie, gdy możemy podzielić się nim z innymi. Gdy uśmiechamy się do innego człowieka. I gdy odpowiadamy uśmiechem.
Kolejne badania: ekipa Johana Bollena z uniwersytetu Indiana przez pół roku przeanalizowała 129 mln wpisów na Twitterze – pod lupę wzięto wpisy 102 tys. użytkowników. Algorytm wyliczał subiektywny nastrój wpisów, a badacze sprawdzali, jak i do kogo ich opinie najbardziej trafiają, kto przekazuje je dalej. Okazało się, że szczęśliwcy rozmawiają ze szczęśliwcami, nieszczęśnicy z nieszczęśnikami. Nowe media są bardziej zaraźliwe, niż moglibyśmy to sobie wyobrazić.
W technicyzowanym świecie coraz mniej miejsca na ciepło, bezpośredniość relacji, szczery uśmiech. Ale też coraz więcej badaczy pokazuje, jak silnie także i tutaj liczą się wartości i zachowania konserwatywne, wydawałoby się archaiczne. Bez których trudno dziś budować relacji, tworzyć liderów opinii.
Szkoda, że w przestrzeni polskiej nauki bardzo trudno o podobne badania. O prace z pogranicza humanizmu, filozofii, psychologii poznawczej, które wskazywałyby kierunek rozwoju nowych mediów. Świata, na który jesteśmy zdani, a którego nie jesteśmy w stanie wciąż dobrze zbadać, zdefiniować, przewidzieć; którego tak ważnym elementem nagle staje się – wydawałoby się zwyczajny – uśmiech.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się w wyd. 36/2013 tygodnika „Do Rzeczy”