„Nauki Wielkiego Brata”
Tygodnik Do Rzeczy

29/2013

dorzeczyWarto podglądać sposób komunikowania się ambasady USA w Warszawie.

Jasny nad wyraz komunikat, jaki placówka ta wysyła od czasu, gdy ambasadorem został Stephen Mull: dziennikarze nie są nam już do niczego potrzebni. Potrafimy komunikować się bezpośrednio. Stawiamy na młodych ludzi i ich sposób przetwarzania informacji, selekcji, wyprowadzania wniosków. I na media własne. Zobaczcie, jak to się robi!

Jeszcze 10 lat temu ambasada wspólnie z wybraną redakcją prasową organizowała konkursy na najlepszą pracę magisterską, wspomnienia z USA albo po prostu opowieść, dlaczego Ameryka jest tak wspaniała.

Dziesięć lat temu dział prasowy przyjmował zapytania dziennikarzy i wysyłał im odpowiedzi.  

A ambasador lub pracownik ambasady czekał, aż przyjedzie do niego reporter z kamerą.

Dzisiaj to wszystko jest już zamierzchłą przeszłością.

Po pierwsze, Stephen Mull jest jednym z najbardziej aktywnych twitterowiczów. Komunikacja ambasady stała się aktywną – nadaje własne historie, tworzy własne narracje,  zgodnie z zasadami marketingu narracyjnego i własnymi potrzebami. Kanał Twittera ambasadora USA w Warszawie jest jednym z ciekawszych i chętniej śledzonych. A twitterowicze co kilka chwil goszczą w rezydencji ambasadora na t.zw Tweetupach.

Po drugie, ambasada sama tworzy treści. Zamiast czekać na prośbę „Wiadomości” TVP czy „Faktów” TVN o „setkę” komentarza, ambasada wgrywa materiał na serwery YouTube. Kolęda w wykonaniu pracowników ambasady rozeszła się zgodnie z najlepszymi prawidłami rozsprzestrzeniania się wirusowego. Podobnie jak opowieść ambasadora na YouTube o „jego Polsce”.

Po trzecie, dziennikarze nie są w komunikacji potrzebni. Redakcje prasowe nic już nie wnoszą nawet jako tzw. partnerzy medialni. Paulina Chorążewska, pracownica ambasady relacjonuje dziś na Twitterze, na blogu, w sieciach społecznościowych swoją wyprawę po USA. Niesłychanie sprawnie sprzedając Polakom dokładnie taki obraz Ameryki, na jakim zależy placówce w Warszawie. Bez najmniejszego choćby udziału tradycyjnych mediów.

To naturalny trend: gdy media stare obumierają a media nowe jeszcze nie są w stanie zapewnić właściwego wpływu na populację, wówczas urzędy, instytucje, ambasady szukają nowych dróg komunikacji. Budują własne media, stawiają na dziennikarstwo firmowe, media instytucjonalne. To naturalny kierunek rozwoju komunikacji masowej w czasach, gdy do stworzenia wielkiej machiny redakcyjnej i kolportażowej nie potrzeba koncesji, maszyn drukarskich, zgód, układów. Wystarczy jeden smartfon, a przede wszystkim – pomysł czyli głowa.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd. 29/2013 tygodnika „Do Rzeczy”.