„No i co z tego”

19/2014

Nie ma dziś afery, która mogłaby zaszkodzić polskiemu politykowi lub partii.

Kolejna afera, która potrwa trzy-cztery godziny, może do wieczora. Ale już następnego dnia zostanie nadpisana przez następną aferę, uwikłanego w interesy obcego państwa wysokiego urzędnika, kolejnego pijanego polityka, sprzedajnego sędziego lub w ostateczności przez matkę-dzieciobójczynię. Za tydzień o sprawie, która dziś rozpoczyna wszystkie serwisy informacyjne nikt już nie będzie pamiętał.

Kolejne afery nie tylko nie prowadzą do zniknięcia ze sceny politycznej ludzi czy ugrupowań, ale spotykają się – już właściwie bez wyjątku – z obojętnym wzruszeniem ramion.

Zanika społeczeństwo obywatelskie. Zabijane jest telewizyjnymi obrazkami, gdy choćby i milion podpisów obywateli pod taką czy inną sprawą bez większych konsekwencji kierowane jest do niszczarki.

Zanika kontrolna funkcja mediów. Poszczególne tytuły i dziennikarze okopali się po dwóch stronach barykad. Im bardziej wyrazisty tytuł, im mocniejsze (także: mocniej dmuchane) tezy, tym większa sprzedaż i cytowalność. Na śledztwa dziennikarskie, osławione „investigation reporting”, nie ma już pieniędzy, a wydawcy – bywa – odmawiają swoim dziennikarzom prawa do ochrony. Przygotowanie materiału nie trwa, jak przed laty, przez kilka miesięcy, lecz co najwyżej kilka dni, a coraz częściej godzin. Tyle, ile wymaga przejrzenie dokumentów otrzymanych od tych, którzy nie są w stanie zamienić ich na dowody procesowe lub od politycznych konkurentów bohaterów. W ciągu godziny, dwóch powstają materiały zapowiadane na okładce: „Po tym artykule upadnie rząd”.

Nie upadnie. W medialnym wrzasku,  skowycie i tupocie nie wiadomo już bowiem, co ważne, a co wymyślone; co jest realnym problemem, co zaś medialną histerią mającą podnieść sprzedaż tytułu.  Sprawcom największych nawet przestępstw łatwiej ukryć to, co niewygodne. I przeczekać.

Nie ma dziś afery, która mogłaby zaszkodzić polskiemu politykowi czy partii, skończyć karierę, zagrozić delegalizacją lub choćby skutkować cofnięciem dotacji z pieniędzy podatników.

Nowe media rozdyskutowane, informujące, jak na razie głównie zwiększają poziom frustracji i przekonania, że politycy są skorumpowani, sędziowie przekupni, a opozycja niezdolna do przedstawienia realnej alternatywy. Mogą jednak – w to wierzę – stać się narzędziem arystokracji rozumu. Tej arystokracji, której zależałoby na silnych instytucjach, dobrej edukacji, rozumnie zarządzanej przestrzeni publicznej, mądrych mediach. W dużym uproszczeniu: na promocji rozumnego państwa i budowie mądrej społeczności.

Alternatywą jest machnięcie ręką „no i co z tego”, albo przypadkowy społeczny wybuch.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd. 19/2014 tygodnika „Do Rzeczy”