Tygodnik Do Rzeczy
Czytamy coraz krótsze akapity. Nie jesteśmy w stanie utrzymać dłużej uwagi. Gubimy się w tym, co ważne. I każdy z nas wie co innego.
Przyspieszyliśmy. Newsy żyły kiedyś tydzień, mogły zostać skomentowane w tygodnikach, w miesięcznikach. Gdy cykl życia newsa wynosił trzy-cztery dni, docierał do w miarę dużej części populacji. Komentowany, omawiany, oplotkowywany. Wywołujący emocje.
Dzisiaj na news, choćby dotyczący największej afery, wzruszamy ramionami. Wiadomo, że politycy kradną, biznes tworzy dla siebie ustawy, nauczyciele, lekarze, sędziowie są skorumpowani, a dziennikarze piszą, co im się powie.
Cykl życia newsa skrócił się do pięciu, może sześciu godzin. Bez szans na skomentowanie nie tylko w tygodniku, ale w gazecie następnego dnia. Bez szans na przyswojenie przez większą część populacji. A więc – także – bez możliwości stworzenia wspólnego mianownika, jednej i tożsamej wspólnej wiedzy o świecie.
Żyjemy – każdy swoimi informacjami, pod swoim kloszem.
Afera, największa nawet, nie ma już dziś szans przeżyć do następnego dnia. Nie ma szansy, aby była skomentowana przez wszystkich, przybrała formę komisji śledczej, rozwiązań legislacyjnych. Nie, to trwałoby zbyt długo. Tym bardziej, że już gonimy za następną sprawą, za następną kością rzuconą umiejętnie opinii publicznej.
Jednak też nie na dłużej niż parę godzin. Coraz częściej – parę minut. I następna rzucona kość, następna opowieść, następna historia przykuwająca uwagę publiki. A przynajmniej tej jej części, która w tej chwili jest przy komputerach, smartfonach, ekranach telewizorów, odbiornikach radiowych.
Inni, którzy w tym czasie byli odłączeni od tętna świata, czują się po trosze jak turyści po dobrym urlopie poza cywilizacją. A przecież to ledwie kilka godzin.
– Opowiedz mi dokładnie co się wydarzyło w tym czasie, proszę.
– Po co? To przecież nic ważnego.
Od newsa do newsa, od afery do afery, bez najmniejszego sensu. Ktoś sfingował zamach stanu, ktoś inny sfalsyfikował partyjną legitymację, a jeszcze ktoś pokazał przyrodzenie. Podobno wszystko, co zgromadziliśmy dotąd na kontach emerytalnych już do nas nie należy, związkowcy zablokowali stolicę, a minister finansów podaje się do dymisji. I przegraliśmy mecz, co było do przewidzenia. I jeszcze jakaś Syria.
Prowadzić w takich warunkach komunikację masową – docierać z informacjami, sprawiać, że podejmowane są takie a nie inne decyzje konsumenckie, polityczne – to wyzwanie. Nie informacja stała się wartością, ale wiedza, jak to robić.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się w wyd.33/2013 tygodnika „Do Rzeczy”.