„Technoparówki: mord na wiarygodności”
Tygodnik Do Rzeczy

3/2013

Było dziennikarstwo. Co je zniszczyło?

Może to inwazja na Irak, gdy wojskowi dostarczali stacjom telewizyjnym hurtowo zrealizowane zawczasu filmy z desantu, łzawe historie dzieci (mówiących płynnie po angielsku) i zdjęcia nieistniejących arsenałów broni chemicznej, a stacje telewizyjne bezrefleksyjnie przekazywały je widzom?

Może wchodzenie wydawców na giełdę. Gdy właściciel stacji TV jest jednocześnie właścicielem stadionu, buduje elektrownie, inwestuje w modyfikowaną żywność – jak dziennikarze mają relacjonować burdy na należącym do niego obiekcie; spory wokół energetyki jądrowej; protesty przeciw GMO?

A może poszukiwanie „nowoczesnych metod współpracy z reklamodawcami”, „wpisy sponsorowane”, „reklama w treści” – odwieszenie zasad i oficjalne oferowanie tego, co w XIX i XX w. nazywano „krypciochą”. Opowieści o tym, że na stacji benzynowej kupimy najlepsze w świecie, boskie w smaku parówki…

Tak, znam ten argument: media muszą dziś szukać pieniędzy, muszą kombinować, bo inaczej zginą. A wówczas, wraz z mediami, zginie demokracja, zginie prawda.

Odpowiem tak: niech już lepiej zginie taka prawda, taka demokracja i takie dziennikarstwo.

W czasie, gdy wszystko się miesza i tworzy, najważniejsze są zasady. Jeśli nowe media przejmować będą najgorszy sposób funkcjonowania mediów tradycyjnych, to ugrzęzną. Przecież już dziś 71 proc. młodych Amerykanów kwestionuje wiarygodność dziennikarzy, bardziej ufając nowym mediom (Politico), przecież już dziś dziennikarz spada na 184. miejsce wśród zawodów darzonych szacunkiem (Gallup).

To nie Internet zabija dziennikarstwo, ale utrata wiarygodności. W świecie nowych mediów wyśmianie, nagłośnienie kłamstwa, manipulacji, sprzedajnej informacji zajmuje ledwie kilka minut. Takich nadawców nikt nie szanuje, nikt nie „followuje”, nikt wiadomości i opinii od nich „nie kupuje”, nikt za nimi nie idzie.

Dlatego powtórzę: w czasie tworzenia nowych mediów – najważniejsze są zasady.

Albo nowe media wypracują zasady, postawią na jakość, albo naśladując najgorsze wzorce mediów upadłych – zaczną podobnie do nich grzęznąć.

Obserwuję te polskie blogi technologiczne, które wyrastają na najgorsze, najbardziej spatologizowane miejsca w Internecie. Skamlące o choćby złotówkę wsparcia ze strony producentów telefonów, o jałmużnę operatorów, o żebracze wsparcie działów PR koncernów nowych technologii. Prostytuują się (trudno o inne określenie) sprzedając powierzchnię dziennikarskich tekstów na metry: że firma najlepsza a nowy telefon producenta, który niegdyś wyznaczał trendy, był synonimem „komórki”, a dziś wypada z rynku, ma tyle wspaniałych możliwości. Ah, jaki wspaniały telefon, jaki kreatywny, jeśli chcecie napiszcie, do czego moglibyście go używać. Wasza firma produkuje wagony do metra – to niesamowite…

Portale technologiczne przejmują dziś wszystkie najgorsze cechy tradycyjnych mediów, tych upadających, do cna zdegenerowanych. Przędą, jak mogą. Zabijając jednocześnie to, co dla wielu stanowi największą siłę nowych mediów – wiarygodność.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd. 3/2013 tygodnika „Do Rzeczy”