„Kaczyński sam jak Sarkozy”, Dziennik

Dziennik, 4 sierpnia 2007 r.

 

Nie dziwią mnie podane jakiś czas temu przez DZIENNIK informacje, że Aleksander Kwaśniewski zaprasza do Polski Segolene Royal, wielką przegraną ostatniej kampanii prezydenckiej we Francji, która z energią walczyła do samego końca – pisze Eryk Mistewicz, doradca polityczny. 

Przyjęta przez jej sztabowców między pierwszą a drugą turą strategia TSS („Tous Sauf Sarko” – „Wszyscy przeciw Sarkozy’emu”) istotnie może być interesująca dla polskiej opozycji. Niesie tak poszukiwany dziś przez najtęższe partyjne aparaty ożywczy pomysł „na to, co dalej”. I niezależnie od tego, czy pierwszy z tą strategią wystąpi Aleksander Kwaśniewski, Andrzej Lepper czy intelektualne zaplecze Donalda Tuska, jej realizacja może sprawić, że bracia Kaczyńscy zostaną pokonani. Jest tylko jeden warunek – opozycji potrzebny jest lider, który zrównoważy charyzmę Kaczyńskich. Segolene Royal nie udało się przebić popularności Sarkozy’ego. Czy któryś z liderów polskiej opozycji zdoła wyciągnąć naukę z jej błędów? 

Kaczyńscy jak Sarkozy 

O podobieństwach Nicolasa Sarkozy’ego do Lecha i Jarosława Kaczyńskich powiedziano już wiele. Z punktu widzenia uczestnika ostatniej kampanii francuskiej prawicy dodam jeszcze jeden element: nikt tak nie wkurzał Francuzów jak lider UMP. I robił to w pełni świadomie. Patrząc, jak Jarosław Kaczyński jako jedyna osoba dziś w Polsce zna „mapę drogową” rozwoju sytuacji politycznej, a pozostali uczestnicy tej politycznej wyprawy muszą co parę godzin nanosić kolejne wektory na pulsującą i niezrozumiałą dla nich trasę przejazdu, rezerwować billboardy i rezygnować, i znów rezerwować, uśmiecham się – przypominając sobie zachowania Sarkozy’ego. Wśród sztabowców w pewnym momencie zapanowało wręcz przekonanie, że jego siłą jest właśnie głęboka nieprzewidywalność. 

To on najlepiej wie, co zrobić – i nie będzie się przejmował krytykami, nie będzie tracił czasu na spotkania z nimi (niczym Kaczyńscy w relacjach z Trybunałem Konstytucyjnym). Jeśli z sondaży wynika, że nie powinien robić czegoś, co podpowiada mu jego intuicja, tym gorzej dla analityków i sondaży. Gdy wszyscy konkurenci jak ognia unikali wypowiadania się nt. zakazu palenia w miejscach publicznych i zaostrzenia kontroli drogowych, Nicolas Sarkozy po długiej debacie ze sztabowcami postawił na swoim i poszedł pod prąd. Opowiedział się publicznie i za utrzymaniem karania za palenie w miejscach publicznych, i za zaostrzeniem kary za jazdę po drinku. Każdy, kto zna realia sobotnich nocy we Francji, wie, że takie wypowiedzi kandydata do prezydentury są końcem kampanii. Każdej kampanii, ale nie Sarkozy’ego. 

Na finiszu kampanii grup zaniepokojonych jego siłą – a co gorsza planami już jako prezydenta V Republiki – było tak wiele, że strategia zaproponowana przez ekipę kontrkandydatki była niejako naturalna. Pierwszym elementem była diabolizacja Sarkozy’ego – takie przedstawienie jego osoby, aby zmobilizować jak największe grupy jego przeciwników. 

Przekonać, że wybór Nicolasa Sarkozy’ego na prezydenta, podobnie jak dalsze rządy braci Kaczyńskich, niesie zagrożenie dla elementarnych wolności obywatelskich, praw kobiet, praw ojców samotnie wychowujących dzieci, studentów, osób starszych, związkowców, bezrobotnych, naukowców, inwestorów giełdowych, przedsiębiorców… 

Sztab Nicolasa Sarkozy’ego wykrył np. w pewnym momencie masowe wpisy na internetowych blogach dedykowanych fanom muzyki, z których wynikało, że po jego wyborze zostanie zakazany we Francji rap jako gatunek muzyki niosący agresję i budzący anarchię na przedmieściach. Podobno – przekonywano na blogach – były już gotowe nawet projekty stosownych rozporządzeń francuskiego MSW. 

Był to oczywiście absolutny humbuk, ale news ten bardziej niż cokolwiek zmobilizował dużą część francuskiej młodzieży przerażonej „autorytarnym Sarko”. „Sarko STOP!” – koszulki z takim napisem, z lekką modyfikacją nazwiska, można przecież znaleźć również na deptakach polskich kurortów od Bałtyku po Tatry. Wybór Sarkozy’ego na prezydenta, podobnie jak dalsze rządy Kaczyńskich, to także kompromitacja kraju na arenie międzynarodowej, bo nikt nie lubi negocjować z pozycji przystawionego pistoletu gangstera. A tak, bez gracji, poruszają się – jak powtarza ich opozycja – i Sarkozy, i Kaczyńscy na salonach świata. 

Diabolizacja w białych rękawiczkach 

Co ważne w tej fazie, którą nazwałbym diabolizacją Sarkozy’ego, nie pojawiały się choćby przypuszczenia, że jest to operacja polityczna na rzecz kontrkandydatki. Nazwisko Segolene Royal w ogóle nie padało, a ona – poza wszelkimi podejrzeniami – widniała cała w bieli, niczym szlachetna Joanna d’Arc, na pięknych technicznie bilboardach. 

Można było przystąpić do drugiego etapu tej operacji. Jeśli Sarkozy jest diabłem, gangsterem, szaleńcem zagrażającym demokracji, jego odsunięcie powinno być celem wszystkich ludzi dobrej woli, a ich współpraca jest naturalna i nienaganna. 

Z wyjątkiem UMP – partii Sarkozy’ego – jest w takiej wielkiej koalicji miejsce dla wszystkich. Sztabowcy Segolene Royal nazywali tę strategię TSS „Tous Sauf Sarkozy” – „Wszystko, byle nie Sarkozy” i połączyli pod jednym sztandarem absolutnie egzotyczną koalicję. Znaleźli się w niej i skrajni lewacy od startującej już po raz siódmy w wyborach prezydenckich Arlette Laguillere, trockiści i komuniści spod znaku George Marie Buffet, anarchiści i anarchosyndykaliści, zieloni prowadzeni przez Dominique Voynet, alterglobaliści wysypujący zmutowane genetycznie zboże na tory pod dyktando „francuskiego Leppera”, czyli Jose Bove, tradycyjni socjaliści z oczywiście wiodącą rolą dla Segolene Royal, myśliwi, związkowcy, centryści, liberałowie, monarchiści, aż po skrajną prawicę Jeana-Marie Le Pena i Philippe’a de Villiers zniesmaczoną tym, że Sarkozy w czasie fenomenalnej kampanii wyeliminował ze sceny politycznej wszystko, co zagrażało mu z prawej strony. Przejmując język Le Pena i zapowiadając utworzenie Ministerstwa ds. Tożsamości Narodowej i Imigrantów, Sarkozy dobił Front Narodowy do ściany. I wyrzucił ze sceny politycznej. Podobną operację wykonuje dziś PiS na słabnącej z tygodnia na tydzień LPR. 

Cel uświęca środki? 

Różnice między uczestnikami kampanii TSS zeszły na plan dalszy. Od skrajnej lewicy aż po skrajną prawicę uznano, że cel – wyeliminowanie Sarkozy’ego – uwięca środki. A jeszcze niedawno nie do wyobrażenia było, aby socjalistka Royal choćby tylko uśmiechnęła się do córki Jeana-Marie Le Pena, Marinne, a wielkomiejski arystokratyczny Philippe de Villiers podał rękę chłopskiemu liderowi Jose Bove’owi. A jednak. 

Gigantyczna frekwencja wyborcza (86 proc. z 44,5 mln uprawnionych) także była pochodną zastosowania tej właśnie strategii. 24 mln ludzi obserwowało przez trzy godziny decydujące starcie w debacie telewizyjnej Sego kontra Sarko. Po ogłoszeniu wyników wyborów w cenę demokracji wliczono 700 aut. Daleko nam jeszcze do takich emocji w polskiej polityce, choć w ostatnim miesiącu Jarosław Kaczyński faktycznie podwyższa – świadomie, metodycznie, z rozmysłem – napięcie. Tak jakby może i jemu konfrontacja zbudowana w stylu TSS miała służyć. Być może według jego analiz wykazałaby teraz słabość i nieskuteczność przeciwników, którzy jeszcze w tej chwili działają w rozproszeniu i „z pewną taką nieśmiałością”, o czym może świadczyć choćby nieobecność Donalda Tuska na wiecu uniwersyteckim w obronie zagrożonej demokracji. 

Wszyscy wiedzą, czym się skończyła dla socjalistów operacja Tous Sauf Sarko. Mimo zmasowanych sił Nicolas Sarkozy przetrwał. Został prezydentem. Otworzył swoje rządy na ludzi lewicy i centrum, dewastując obozy swych oponentów. Zaryzykuję twierdzenie, że wybory prezydenckie wygrał przede wszystkim siłą swego wizerunku, charyzmy, pracy – tego, że od zawsze chciał być prezydentem, i wcale tego nie ukrywał – a program polityczny był tylko elementem strategii tego zwycięstwa. Niewielu pozostawił obojętnymi. Po drugiej stronie zaś zjednoczona opozycja wystawiła Segolene Royal. I to właśnie kwestie charyzmy politycznej i zbudowanego przez specjalistów wizerunku kandydata okazały się decydujące. Charyzmy, która jest, lub której po prostu brak. 

Potrzebny kontrKaczyński 

Bo trzecią fazą planu TSS – po diabolizacji Sarkozy’ego i zjednoczeniu całej opozycji – było wystawienie kogoś, kto stanie naprzeciw tak charyzmatycznego polityka jak Sarkozy, niestandardowego w działaniu, nieprzewidywalnego, wkurzającego i fascynującego. Kogoś, kto nie tylko potrafi sprawnie się poruszać w meandrach polityki, stworzy najlepszy sztab i zgromadzi największe nawet pieniądze, ale jeszcze ma „to coś”, co sprawia, że na jego mitingi wyborcze przychodzi 120 tysięcy ludzi, książki o nim schodzą z półek natychmiast, a ludzie śpiewają razem z nim Marsyliankę, mając łzy w oczach. I wybaczą mu wiele. Ewidentnie „tego czegoś” zabrakło w działaniu, ale przede wszystkim w wypracowanym wizerunku Segolene Royal. Mimo prób „opakowania jej” przez najlepszych speców od politycznego marketingu działających od lat w kuluarach francuskiej lewicy z Thierrym Saussezem na czele. Bo poprzeczkę szeryf Sarkozy zawiesił rzeczywiście wysoko. 

Czy jest w Polsce ktoś, kto z silnym wizerunkiem, z osobowością i charyzmą zdolny będzie rzucić w podobny sposób rękawicę braciom Kaczyńskim i stanąć na czele wielkiej koalicji WPK – „Wszystko, byle nie Kaczyńscy”? Od odpowiedzi na to pytanie zależą szanse realizacji takiego projektu. 

Eryk Mistewicz

Eryk Mistewicz, specjalista marketingu politycznego, konsultant polityczny, uczestnik kampanii prezydenckiej Nicolasa Sarkozy’ego