Idziemy
nr 38 (572) z 18 września 2016 r.
Z Erykiem Mistewiczem rozmawia Ewelina Steczkowska.
Media w Polsce przez długi czas opowiadały się po jednej stronie konfliktu politycznego i przyczyniły się do głębokiego podziału w społeczeństwie. Czy mogą dziś odegrać rolę w pojednaniu narodowym?
Nie ma już w Polsce mediów takich, o których Pani myśli zadając to pytanie. Nie ma mediów odpowiedzialnych, uczciwych, budujących wspólnotę, wzmacniających autorytety, szanujących swoich czytelników, mediów które czegoś by ich uczyły, coś ważnego przekazywały. I to przekazywały dogłębnie, w sposób zrozumiały i nie posuwały się do zamiany sceny publicznej w gonitwę błahostek. Nie ma takich mediów, po które sięgałoby się z ciekawością, choćby po nieoczekiwane opinie. Dziś wiadomo, co kto powie, co kto napisze. A autorów, którzy operują wiedzą – a nie tylko takich, którym wydaje się że coś wiedzą – jest naprawdę niewielu.
Dziś media bardziej chyba nawet niż za czasów PRL przypominają organa partyjne. Gromadzą swoją widownię, swoich czytelników, którym przekazują wyłącznie jeden obraz świata. Im bardziej podkręcą okładkę, tytuły tekstów, tezy, tym bardziej trafiają w zapotrzebowanie tych, którzy takie tytuły kupują. Jeśli w ogóle ktoś jeszcze kupuje gazety i czasopisma, a nie korzysta z sieci.
Prawdziwych mediów nie ma też dlatego, że nie ma państwa, które byłoby rozumne na tyle, że traktowałoby tytuły prasowe na równi z filharmonią czy radiofonią. Po prostu dotowałoby tytuły poważne, jak dzieje się to np. we Francji i to niezależnie od tego, kto aktualnie rządzi: od prawa do lewa.
Ale co to znaczy, że mediów nie ma, skoro widzimy je w kioskach?
Dziś media znikają. Nakłady wielkich niegdyś polskich tygodników mają dziś jedną dziesiątą dawnych sprzedaży. Media muszą walczyć, a nie szukać pojednania, które to pojednanie zresztą dziś ani politykom ani liderom opinii nie jest do niczego potrzebne. Żaden redaktor naczelny żadnego z największych tytułów prasowych w Polsce nie jest zainteresowany pojednaniem, zgodą, prezentacją choćby zrównoważonego obrazu świata dla swoich czytelników. Im bardziej ten obraz wynaturzony, spatologizowany, zdiabolizowany, tym bardziej trafia w potrzebę gazety, która potwierdza obraz świata, jaki został w nas zbudowany, także poprzez media. Tym większy nakład udaje się sprzedać, a z tego przecież naczelni są rozliczani, a nie z jakiejś nie do końca zdefiniowanej misji publicznej. Dziennikarstwo, które równa się misji publicznej, zginęło przysypane prochami XX wieku. Rzeczywiście, gdy nie ma mediów, trudniej jest mówić o pojednaniu, ale też o szukaniu przestrzeni wspólnej.
Od kiedy trwa ten destrukcyjny proces?
Trudno jest mi wskazać szczególny moment. Nie jest on wyłącznie pochodną wojny polsko-polskiej, ale także np. pochodną obniżającego się poziomu edukacji szkolnej w ostatnich 25 latach. Dziś nasze dzieci muszą przeczytać w roku szkolnym jedną, czasami dwie lektury, a czasami wystarczy ich omówienie. Cóż z tego, że za chwilę w Polsce będziemy mieli może nawet i 80 proc. populacji z tytułem magistra, skoro większość tej populacji nie ma żadnej wiedzy?
Media nie są dziś ani lepsze , ani gorsze od reszty usług edukacyjnych, rozwojowych, nad którymi pieczę sprawuje państwo. Państwo tymczasem podczas ostatnich 25 lat nieustannie oddaje je rynkowi. Społeczeństwo intelektualnie ubożeje. Skala regresu intelektualnego jest porażająca. Media publiczne, szczególnie Telewizja Polska, wycofuje się właśnie z ambitnych planów. Pegaz znika z anteny głównej, a to tylko jeden z przykładów.
Wspominał Pan o dofinansowywaniu mediów przez państwo. We Francji dzieje się tak niezależnie od politycznej linii danego tytułu?
Tak, ważne jest, aby tytuł był poważny, wówczas jest dotowany. Mądre państwo rozumie, że wysokojakościowe media są potrzebne do budowania tożsamości, wspólnoty; że lepiej mieć mądre społeczeństwo niż społeczeństwo żyjące błahostkami.
Mądre państwo może więc określić, jakie są warunki otrzymania subwencji. Jeśli medium je spełnia, jeśli podejmuje ważkie tematy, inwestuje w pracę nad poważnymi tematami, istotnymi z punktu widzenia np. tożsamości narodowej, budowania wspólnoty, rozwoju, wówczas otrzymuje wsparcie. Mądre państwo promuje także kulturalny język, nie akceptuje wulgaryzmów, niezależnie od tego czy pojawiaja się w części redakcyjnej czy komentatorskiej pisma. Oczywiście, zawsze będą takie media jak „Nie” w Polsce czy „Le Canard Enchaine” we Francji, które za nic mają sprawy państwa, ale też państwo nie ma żadnego interesu, aby je wspomóc przed zniknięciem z rynku.
Ale tygodnikowi takiemu jak „Canard” czy „Charlie Hebdo” nie grozi chyba zniknięcie?
Podobnie jak „Nie” czy „Newsweekowi”. Tylko że nie o takich tytułach mówimy rozmawiając o obowiązkach państwa wspierania wysokojakościowych mediów. Błahostki, płytkie treści, wykoślawiona krzycząca rzeczywistość, zło – to zawsze się jakoś sprzeda. Ze „sprzedażą” dobra, dobrych treści, mądrych tekstów, dłuższych pogłębionych i rozwijających materiałów jest już gorzej. Tam widzę bezwzględnie obowiązek wsparcia ze strony państwa.
Jak zmieniły się dominanty w mediach i jakie są nowe trendy?
W zasadniczy sposób zmieniły media nowe środki przekazu, myślę o Internecie i komunikatorach. To stamtąd, z szybkich uderzeń w klawisze laptopów i ekraniki smartfonów polityków, artystów, sportowców, z pierwszej ręki dostajemy najbardziej wiarygodne, informacje autoryzowane przez bohaterów zdarzeń. Z drugiej strony mamy do czynienia z eskalacją szumu, informacyjnym zamuleniem, z którego dopiero uczymy się wychodzić świadomie korzystając z mediów. Zniszczona została wiarygodność kanałów komunikacyjnych. Dla większości użytkowników Internetu nie ma najmniejszego znaczenia, czy porywającą informację znajdzie na renomowanym portalu, w miejscu prowadzonym przez tradycyjną redakcję czy w miejscu zupełnie nieznanym- jak wkrótce okaże się- trzymanym przez obce względem polskich interesów siły. Jeśli informacja jest ciekawa, szokująca, bez namysłu jest podawana dalej. Stare, tradycyjne media w ogóle nie potrafią się w tym jak na razie odnaleźć. Wchodzą w to miejsce nowe, szybkie, gibkie projekty.
Czy media są narzędziem identyfikacyjnym?
Gdzie mają szukać media czytelników, jeśli nie w pogłębianych wciąż okopach? To samo wydarzenie przedstawione jest w „Faktach” TVN i „Wiadomościach” TVP, za każdym razem o 180 stopni odmiennie. Te dwa światy oddalają się od siebie. Żaden z nich nie jest lepszy, obydwa są fałszywe i manipulują sposobem przedstawiania rzeczywistości. Nie sposób ustalić nawet wspólnych faktów, najbardziej podstawowych. U jednych X. został okradziony, u drugich to X. okradł. Brak podstawowego wspólnego backgroundu oraz brak też – co chyba najważniejsze – obszarów, w których nie rywalizujemy, nie naśmiewamy się, które wyłączamy z obszaru sporu.
Może Pan podać konkretny przykład?
Taki wspólny obszar to powinny być kwestie obronności, bezpieczeństwa narodowego w najpoważniejszym wydaniu, zagrożenia naszej państwowości. Tymczasem obie strony nie uznają, że to obszar wyłączony ze sporów. Często porównuję Polskę do Francji. Niezależnie od najbardziej nawet zagorzałych sporów, nikt we Francji nie wystąpi przeciw pryncypiom narodowym, choćby integralności terytorialnej, ale też zasadom funkcjonowania państwa, kwestiom obronnym. W Polsce zapiekłość prowadzi często, po obu stronach politycznego sporu, na manowce intelektu. Zostają czyste emocje, budowana i wzmagana jest wrogość.
Jaka w tym wszystkim jest rola mediów katolickich? Czy mają wpływ na społeczeństwo i jaki jest ich rynek czytelniczy?
W mediach katolickich widzę dużą szansę na zaprzeczenie tezy o upadku mediów. W spokojnym, benedyktyńskim – a więc z wielką odpowiedzialnością – ważeniu słowa. W życiu prywatnym żaden z dziennikarzy mediów katolickich nie używa przecież wulgarnych słów, z wielką uważnością traktuje drugiego człowieka, jeśli wprowadza w błąd opinię publiczną, nie robi tego rozmyślnie – po prostu nie oszukuje. Media katolickie nie biegną, nie krzyczą, nie przedrzeźniają rzeczywistości, nie karykaturują jej. Jeśli więc mówiłem o wsparciu państwa dla mediów, to w pierwszej kolejności myślę o konieczności wsparcia właśnie wysokojakościowych produktów medialnych z tego obszaru.
To, czego wciąż brakuje mi w mediach katolickich, to synergii. Tytułów i ludzi, tworzenia i wzmacniania środowiska działającego wspólnie, nie zaś rywalizującego. Rywalizacja jest zdrowa, ale jeszcze bardziej zdrowa byłaby współpraca mediów katolickich. A tej wciąż brakuje.
Tegoroczny, 50. Dzień Środków Społecznego Przekazu w Kościele katolickim jest obchodzony pod hasłem „Komunikacja i miłosierdzie – owocne spotkanie”. Co takie hasło powinno oznaczać dla polskich mediach?
Odpowiedzialność, uwagę, powagę, jakość, uczciwość wobec siebie i odbiorców naszej pracy. Także – w jakimś sensie – miłość. Do drugiego człowieka, do świata, do siebie, do tego, co robimy dla naszych czytelników, słuchaczy, widzów.
Rozmawiała Ewelina Steczkowska
Eryk Mistewicz (1967), absolwent dziennikarstwa na Uniwersytecie Warszawskim oraz zarządzania kryzysowego i marketingu politycznego w Ecole Supérieure des Sciences Commerciale d’Angers we Francji. Laureat Polskiego Pulitzera. Autor strategii marketingu narracyjnego, wydawca periodyku „Nowe media”. Szef Instytutu Nowych Mediów, wydawcy portalu opinii WszystkoCoNajwazniejsze.pl.