01/2009
W minionym roku byliśmy świadkami nieustającej wojny w świecie politycznym. Czy narastający z każdym miesiącem kryzys gospodarczy zmieni zachowania naszych elit?
Większość mediów była zgodna: grudniowy szczyt Unii Europejskiej, poświęcony sprawom klimatyczno-energetycznym, był „sukcesem Polski i Europy”. Gdyby ustalenia w Brukseli zakończyły się propozycją wyjściową, to cena prądu w naszym kraju poszłaby w górę o ok. 80 proc. A takie podwyżki miałyby katastrofalne skutki dla naszych kieszeni oraz znacząco obniżyłyby konkurencyjność polskich firm. Natomiast dzięki zawartemu kompromisowi Polska zyskała czas na restrukturyzację sektora energetycznego oraz ok. 60 mld zł na wsparcie planowanych zmian. „Sukces” w Brukseli został uznany za tak znaczące wydarzenie, że tylko niektórzy spośród niezależnych analityków mieli odwagę przypomnieć, iż zmiany, jakie nasz kraj musi wprowadzić do 2020 r., mogą kosztować nawet 500 mld zł. Bez podwyżek i tak się więc nie obejdzie. Niemniej jednak przemilczenie istoty wyzwań, jakie nas czekają w najbliższych latach, miało swoje uzasadnienie. Jakie? W Brukseli Prezydent i Premier mówili jednym głosem. A takich sytuacji w 2008 r. było jak na lekarstwo.
Wojna i miłość
W ubiegłym roku politycy zafundowali nam niekończącą się wojnę obu ośrodków władzy wykonawczej (Kancelaria Prezydenta – Kancelaria Premiera) oraz serię bitew na linii koalicja-opozycja. Niestety, w większości nie były to spory, które są normą w państwach demokratycznych – czyli nie chodziło w nich o konkurencyjne programy czy wizje rozwoju kraju. Zazwyczaj były to konflikty, w których dominowała chęć ośmieszenia lub poniżenia konkurenta w oczach społeczeństwa. Bezprecedensowym przykładem tej smutnej rywalizacji było nieudostępnienie samolotu głowie państwa (!) przez ministra Tomasza Arabskiego. Epitetów i pomówień, jakie usłyszeliśmy przy różnych potyczkach słownych w Sejmie, nie wypada nawet cytować. Znacznie ważniejsze staje się pytanie, co jest przyczyną takiej sytuacji. Bo przecież naiwnością byłoby sądzić, że ekscesy posłów Kurskiego czy Palikota powodowane są jedynie ich osobistymi urazami.
– Dzisiaj żyjemy w sferze postpolitycznej. Większość kluczowych decyzji została przekierowana na instytucje multinarodowe. W takiej sytuacji politycy skupiają na sobie uwagę, odwołując się do emocji. Innymi słowy – stają przed koniecznością powiedzenia czegoś, co podchwycą media, a o czym później będą sobie opowiadali ludzie na ulicy i w domach. To wymusza nieustanną kampanię i tworzenie własnych narracji – wyjaśnia Eryk Mistewicz, jeden z najbardziej znanych specjalistów od kreowania wizerunku politycznego w kraju.