Nowe Media
wyd. 1
Gdy poszukiwałem prostego komunikatora, który zastąpiłby mi wysyłanie wielu SMS-ów, testowałem kilka wówczas istniejących systemów mikroblogowych. Współpracownicy Nicolasa Sarkozy’ego fascynowali się właśnie narzędziem, które ich szef podpatrzył u Baracka Obamy. W ten sposób, trzy lata temu, rozpoczęła się moja przygoda z Twitterem. Od tego czasu polecam ten serwis każdemu, kto chce być na bieżąco z tętnem świata, na bieżąco ze swoją branżą, ale też chciałby nadawać swojej branży ton. W tym miejscu postanowiłem rozprawić się z najczęściej spotykanymi mitami na temat tego serwisu.
1 |
Twitter jest za trudny. To jeden z najbardziej rozpowszechnionych mitów. Szczególnie, gdy od niedawna cały proces rejestracji, założenia konta prowadzony jest w języku polskim. Polskie menu ułatwia intuicyjne operowanie serwisem 140 znaków.
Zasada jest bowiem prosta: w 140 znakach umieszczamy kondensację, syntezę wydarzenia bądź opinii. W 140 znakach, jakie mamy do dyspozycji, możemy też zawrzeć link – odnośnik do ciekawego artykułu, którym chcemy zainspirować innych, lub zdjęcia, muzyki, nagrania wideo, którym chcemy się podzielić.
Początkowo możemy używać Twittera wyłącznie z poziomu stacjonarnego komputera. Zobaczyć, jak ciekawy to ekosystem. Poobserwować ten mikroświat, zacząć z czasem wchodzić w relacje, budować bazę odbiorców, pisząc i „linkując” to, co wydaje nam się ważne. Jeśli będzie to ciekawe, zacznie rezonować, będzie „retwittowane” (przekazywane dalej), a co za tym idzie – autor zacznie zyskiwać coraz większe grono odbiorców.
Bardzo szybko zobaczymy też, jak dużo daje „posiadanie Twittera przy sobie”, a więc zainstalowanie na naszym telefonie komórkowym aplikacji tego serwisu. Instalacja jest bezpłatna, a jeśli posiadamy już konto założone na komputerze stacjonarnym, wystarczy tylko wpisać login i hasło.
Czy może być coś łatwiejszego, bardziej intuicyjnego? W porównaniu do wielopoziomowego, wciąż z wydania na wydanie coraz bardziej skomplikowanego Facebooka, wciąż poszerzającego ofertę dla świata marketingu i promocji, Twitter może zachwycać swą prostotą.
2 |
Twitter prymitywizuje obraz świata – słyszę bardzo często od ludzi, którzy Twittera nigdy nie widzieli. Słysząc o 140 znakach, myślą o tym, jak wielkie to ograniczenie dla wyrażenia całej palety barw otaczającego świata, doznań, wydarzeń.
Cóż, nieprawda. Wszystkie najważniejsze zdania, sentencje, zasady, normy, mieszczą się w 140 znakach. Od Cycerona do Martina Luthera Kinga. Proszę sprawdzić!
Twitter jest syntezą świata. Odbiorcy nie mają już czasu na przedzieranie się przez gąszcz tekstów, nagrań wideo, przez audycje radiowe, wiadomości na stronach internetowych i alerty. Ich mózgi, co całkowicie naturalne (chcą bowiem oszczędzać energię), dążą do łatwego, prostego, przyjemnego znajdowania tego, co ważne – bez męczenia się. Szukają na to sposobów. A nie sposób czytać wszystkich gazet. Nie sposób zapoznawać się ze wszystkimi informacjami internetowymi, telewizyjnymi. Można albo zaprogramować dokładnie to, co chcemy otrzymywać, zdefiniować potrzebną nam i „żądaną” informację, np. poprzez aplikacje oparte na systemach RSS – lub postawić na „Human Factor”.
„Human Factor”, czyli czynnik ludzki. Ktoś przegląda za nas (i dla nas) różne źródła informacji i opowiada nam świat. Jeśli zaprosimy do opowiadania świata kilka, kilkanaście, kilkadziesiąt, kilkaset osób – w rzece wpisów nie tylko nie utoniemy, ale uzyskamy w miarę zrównoważony obraz jego stanu. O ile, rzecz jasna, mądrze wybierzemy osoby, które obserwujemy.
Czy ten obraz jest prymitywny? Nie bardziej niż przeciętny serwis telewizyjny czy radiowy, otwarcie (pierwsza strona) portalu informacyjnego czy strona gazetowa. Mam wrażenie, że może być bogatszy, pełniejszy, ciekawszy, bardziej aktualny i – wbrew pozorom – głębszy niż informacje płynące z mediów klasycznych. Wciąż przy zastrzeżeniu dobrego wyboru osób, które zdecydujemy się „śledzić”.
3 |
Twitter nic mi nie da. Kolejny fałsz. Da nam nie tylko informacje wcześniej, nie tylko omijając rafy, cenzorskie zapędy, ale też – pełniej. Z pierwszej ręki poznamy wydarzenie – od jego organizatora, uczestnika. Poznamy komentarz ekspertów. Poznamy reakcje rynków. Poznamy opinie osób, które są dla nas istotne.
Na Twitterze są dziś właściwie już wszyscy liczący się eksperci, politycy, artyści, sportowcy, publicyści. Są menedżerowie i prawnicy. Swoje kręgi tworzą miłośnicy historii i klubów piłkarskich.
Zdanie Sylvain Leauthier z Universite Catholique w Lyonie: „Na Facebooku wymaga się, aby być pięknym – publikując tam swoje zdjęcia. Inaczej na Twitterze, tam ceni się mądrość, inteligencję – publikując swoje myśli”.
Ważne, aby poznawać Twitter powoli. Aby wchodzić w ten mechanizm niespiesznie. Śledząc od razu kilkadziesięciu nadawców, w tym np. agencje prasowe czy redakcje „spamujące” wszystkimi swoimi produkcjami, szybko poczujemy zniechęcenie. Znów zaczniemy tonąć w napływających informacjach. Informacjach, których znów nie jesteśmy w stanie przetworzyć.
Proponuję więc zwykle zaabonowanie na początek kilku nadawców wiadomości. Niekoniecznie muszą być to znani dziennikarze, niekoniecznie politycy, niekoniecznie gwiazdy blogosfery. A więc kto? Poszukajmy (intuicyjna wyszukiwarka wewnętrzna). Twitter to tylko narzędzie, wolne narzędzie wolnych ludzi. Twitter każdego z użytkowników jest inny. Każdy bowiem inaczej dobierał sobie tych, których obserwuje i tych, do których mówi. To przecież naturalne: każdy człowiek jest inny; ma inne pasje, inne potrzeby, inne zainteresowania. Także inne przygotowanie językowe, bowiem pamiętajmy, że Twitter to narzędzie globalne. Z ponad 200 milionów nadawców z całego świata, z którymi możemy pozostawać w kontakcie, dzielić pasje i w jakimś sensie rozwijać się, poznawać nowe obszary. To mało?
Profesor Yochai Benkler z Uniwersytetu Harvarda: „Po raz pierwszy od czasów rewolucji przemysłowej środki wytwarzania znalazły się w rękach wszystkich. W przestrzeni wirtualnej spotykamy się, wyrażamy swoje zdanie, uczymy nawzajem i sami zarządzamy informacją. Nie musimy należeć do wielkiej korporacji, aby wprowadzać innowacje. Zdecentrowaliśmy kreatywność. Każdy może nagrywać piosenki, a ludzie za nie płacą i już nie potrzebują do tego pośrednictwa koncernów. Zdecentrowaliśmy też uczestnictwo w demokracji. Dziś nie musicie posiadać dziennika, stacji radiowej czy telewizyjnej ani należeć do partii politycznej, żeby działać w polityce. Przemysłowe korporacje kontrolujące informację w starym modelu komunikacji zostały tej kontroli pozbawione. W ten oto sposób zdemokratyzowaliśmy demokrację”.
4 |
Twitter jest zdominowany przez prawicę (lub przez lewicę). Mit. Kolejny. Tak śmieszny, że aż nie wiem, jak się z nim rozprawiać.
Oczywistym jest, że handlowcy są dziś tam, gdzie ich klienci. Politycy tam, gdzie ich wyborcy. Artyści nie sprzedają już krążków CD, lecz swoje koncerty, gadżety, dedykowane im perfumy i kreacje.
I dobrzy handlowcy, i dostrzegający zmieniający się świat politycy, i artyści rozumieją, że muszą budować swoje społeczności. Być z nimi. Rozmawiać. Opowiadać im świat. Prowadzić za sobą. Nie tylko w trakcie kampanii wyborczej. Nie tylko w przededniu wydania nowej płyty. Nie tylko w czasie premiery nowej gry komputerowej albo wchodzenia firmy na giełdę.
Kto zrozumie to pierwszy, ten już w sieci ma pewien kapitał relacji, kontaktów, akceptacji, czasami przyjaźni. Przyjaźni wobec artysty, przyjaźni wobec marki, przyjaźni wobec polityka.
Na Twitterze są dziś – powtórzę – wszyscy liczący się politycy, ze wszystkich opcji, wszystkich klubów, wszystkich partii. Posłowie, ministrowie, samorządowcy czują się tu całkiem swobodnie. Wymieniają poglądy i newsy, powiększają grupy zwolenników, budując „swoje Kościoły”. Nawiązując bezpośredni kontakt z wyborcami, odbierają koncernom medialnym rząd dusz. Nie oznacza to, że musimy ich śledzić. To nie Facebook, gdzie „lajkowaniem” wyrażamy dla nich akceptację, podziw, szacunek (tak przynajmniej oni sami to odbierają). Część z nich możemy wybrać z ciekawości, ale wówczas nie możemy zgłaszać pretensji, że mamy na naszym Timeline (na naszym Twitterze, kanale który łączy tych uczestników serwisu, których śledzimy) za dużo lewicy bądź prawicy. Sami sobie tak wybraliśmy.
Remedium na Twitterze jest proste. Dwa ruchy myszką, jeden klik i już nieśledzimy tego, kto zaśmieca nam nasz obraz świata. Tylko od nas zależy, kogo chcemy z uwagą słuchać.
5 |
Twitter jest dla polityków, dla osób zainteresowanych polityką. Nie. Politycy, szczególnie kilkoro, rzeczywiście Twitter spopularyzowali. To tu toczą się dziś najbardziej żarliwe dyskusje (a nie na Facebooku, Naszej Klasie czy Google Plus; także nie w mediach tradycyjnych, gdzie najczęściej przybierają formę koncesjonowanego theatrum). To stąd wiedzę o tym, co wydarzy się za chwilę, za parę godzin, czerpią agencje prasowe, wydawcy programów informacyjnych, którzy powołując się na Twitter takiego czy innego polityka, podają ważną informację. W kluczowym momencie historii, która dzieje się z jego udziałem, polityk wyjmuje telefon (Radosław Sikorski – Blackberry, Paweł Graś – iPad, Adam Bielan – iPhone) i wpisuje na Twitterze opowieść, która za chwilę rezonuje wśród ludzi. I jeśli jest to dobra opowieść, dobra narracja, natychmiast opanowuje sieć.
Ale Twitter nie jest narzędziem dla polityków w większym stopniu niż dla prawników, stomatologów, kibiców Polonii Warszawa bądź fascynatów inscenizacji historycznych.
Jeden z fanów tego serwisu we francuskim miasteczku zbudował kanał Twittera dla niewielkiej piekarni. Syn piekarza pisze o udoskonalaniu starych, tradycyjnych przepisów. Ale też przyjmuje zamówienia na świeże wypieki. I informuje o tym, kiedy i jaki asortyment trafia na ladę. Ciekawostka, owszem. Niewielka, ograniczona ledwie do jednej miejscowości, owszem. Ale pokazująca możliwości budowania własnych kanałów z użyciem tego medium.
6 |
Twitter nie przyniesie nam dochodu. Nie zgadzam się. W sposób bezpośredni – oczywiście nie. Ale też inaczej funkcjonuje już gospodarka cyfrowa, nowe media, świat 2.0. Nie zarabiamy dziś na prostej sprzedaży usług czy produktów wystawianych w cyfrowym sklepie. Albo inaczej: nie możemy być zdani wyłącznie na zarabianie w ten sposób. Wersja cyfrowa naszego dzieła przestaje być dość szybko naszą własnością. Nie zmienią tego stanu rzeczy ani coraz bardziej restrykcyjne prawo, ani zabezpieczenia technologiczne, ani apele o niekopiowanie twórczości.
Coraz częściej zarabiać będziemy na „3 R”. A więc na Rekomendacji, idącej w ślad za Reputacją, tworząc kanał Referencyjny. Twitter nadaje się do tego celu wyśmienicie. Ale też wymaga kreatywności i zrozumienia mechaniki czasów, a przede wszystkim podstawowych wartości w świecie 2.0. Według mnie takimi wartościami, takim zasobem jest czas i uwaga odbiorców informacji.
Jeśli pójdziemy o krok dalej – zrozumiemy, że Twitter w istocie swego funkcjonowania jest najciekawszym dziś narzędziem komunikacji, także marketingowej.
7 |
Twitter zabiera czas. Nie. W odróżnieniu od innych sieci społecznościowych – szczególnie myślę o Facebooku – Twitter ten czas dla nas oszczędza. Nie musimy słuchać, oglądać, czytać wszystkiego, śledzić wszystkich. Kierujemy się ku „kanałom referencyjnym”, a więc nadawcom, którym chcemy zaufać, których chcemy śledzić, którzy opowiadają nam dobre historie, którzy opowiadają nam świat. Zmieniamy nadawców, jeśli zachwieją naszym zaufaniem.
Wystarczy rzut oka na Timeline, a więc zestawienie wpisów od tych, których śledzimy, aby wiedzieć co się dzieje. I – czy coś się dzieje.
Twitter jest dla mnie, obok aplikacji opartej na technologii RSS, najlepszym systemem informacyjnym świata 2.0. Poranek lub chwila w taksówce, i dosłownie w ciągu jednej–dwóch minut jestem „in touch”, „na bieżąco”, „upgradowany” do najnowszych zdarzeń i refleksji ważnych dla mnie osób. Wchodząc na Twitter, oszczędzam czas.
Ale warto też, jeśli coś ciekawego na Twitterze zobaczymy, przekazać innym (poprzedzając „RT”, czyli „retwittować” – przekazać dalej). Będąc aktywnym, pomocnym, ciekawym innych i dzieląc się z innymi – szybko zwiększymy swój udział w tworzeniu tej społeczności. Warto uczestniczyć w piątkowych świętach tego serwisu: „Follow Friday” to obdarowywanie znacznikiem #FF tych, których obserwowanie polecamy innym. W ten sposób współtworzymy sieć.
8 |
Twitter to rzeka bez końca, bez szansy na opanowanie. Mit, kolejny. Również i ten mit, mam wrażenie, powstał i powtarzany jest za sprawą osób nigdy niekorzystających z tego serwisu.
Po pierwsze, nie musimy śledzić całego świata ani nawet wszystkich ważnych – wydawało by się – nadawców. Jeśli napiszą coś ważnego, to nawet gdy ich nie „śledzimy”, ich zdanie zostanie powtórzone przez innych, dotrze do nas. Pod warunkiem rzecz jasna, że jest ważne.
Po drugie, z czasem warto nauczyć się możliwości, jakie daje ten serwis. Na przykład hashtagowanie, a więc oznaczanie tematów, na które się wypowiadamy, aby inni mogli łatwiej je znaleźć. Wystarczy postawienie # przed słowem „debata” (a więc #debata), aby wszyscy oglądający aktualnie ważną debatę mogli zobaczyć, co inni sądzą na jej temat. Wystarczy oznaczyć #AF2012, aby znaleźć wszystkie wpisy dotyczące tego rejsu Air France, jeśli akurat z jakiegoś powodu przykuwa on uwagę opinii publicznej.
Po trzecie, Twitter daje możliwość tworzenia podzbiorów, grup zamkniętych (niewidocznych dla innych) i otwartych, list grupujących nadawców. Korzystając z tych narzędzi, możemy być pewni, że żadna ważna informacja nas nie ominie. Choć korzystanie z list i grupowanie nadawców wymaga już pewnego doświadczenia w posługiwaniu się tym serwisem.
9 |
Twitter to użeranie się – jak w innych miejscach sieci – z trollami. I to nieprawda. Twitter z tego punktu widzenia jest bardzo zmyślną maszynką.
Komentarze pojawiające się pod wpisami na blogach czy na Facebooku (gdy pozwolimy na wpisy na naszej stronie) po pewnym czasie mogą zniechęcić do dzielenia się swoimi przemyśleniami. Po cóż dostarczać naszych „treści” tym, którzy nie szanują nas i naszej otwartości na innych? Po cóż tracić czas na usuwanie obscenicznych bądź po prostu chamskich wpisów?
Twitter rozwiązał ten problem w sposób następujący: każdy z użytkowników serwisu określa nie tylko, kogo „śledzi”, lecz także kogo dopuszcza do tego, aby był przez niego „śledzony”. Jeśli właściciel kanału sobie tego nie życzy, może zablokować „obserwującego”, uniemożliwić mu śledzenie wpisów w czasie rzeczywistym, poprzez Timeline (można będzie wpisy widzieć, o ile kanał jest otwarty, z poziomu komputera stacjonarnego, ale najczęściej jest to wystarczająco zniechęcające).
Nie powiodły się próby skodyfikowania zasad obdzielania „blockiem” innych użytkowników sieci. Każdy tworzy własne reguły, co jest także cechą charakterystyczną tego serwisu. Bowiem każdy „Twitter” jest inny, tak jak każdy Twitterowicz. Częstotliwość pojawiania się wpisów, ich charakter, jest często ciągłym poszukiwaniem najskuteczniejszej formy przekazu. Poszukiwaniem jest także sposób zarządzania swoistą wspólnotą, społecznością odbiorców danego nadawcy.
Najczęściej obdarzam „blockiem” na Twitterze te osoby, których zachowanie „w realu” spowodowałoby moje obrócenie się na pięcie lub ostrą reprymendę. A więc osoby pozbawione kultury osobistej, używające słów uznanych za obraźliwe, obrażające adwersarzy, używające zaimka „Ty” (gdy się nie znamy), dowartościowujące się możliwością „obsobaczania” innych, szczególnie osób obecnych w przestrzeni publicznej. Mój Twitter – moim Zamczyskiem. Jeśli nie mam ochoty, aby osoby, które nie darzą mnie elementarnym szacunkiem, czytały moje wpisy, mam do tego pełne prawo. I nie muszę się z tego nikomu, w żaden sposób tłumaczyć. Mój Twitter – moim Zamczyskiem.
10 |
Twitter nie ma przyszłości, zniknie za chwilę, jak się pojawił. Tak, ale pod warunkiem, że zastąpiony zostanie przez doskonalszy sposób wymiany informacji; że pojawi się nowa prosta i intuicyjna technologia świata 2.0, która pozwoli nam nie utonąć w natłoku informacji, której ograniczenia sprawią, że będziemy mogli szybko zorientować się, cóź ważnego dzieje się w świecie czy w jego interesującym nas obszarze, ale też nadać własny komunikat, który – o ile będzie dobrze przygotowany, interesujący dla odbiorców – szybko rozejdzie się po świecie.
Jak dotąd, mimo że obserwuję wszystkie nowopowstające serwisy, aplikacje, propozycje, Twitter pozostaje niepokonany.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się w pierwszym wydaniu kwartalnika opinii „Nowe Media”.