„Polityka będzie opowieścią dla ludzi”, Polska

9-10 stycznia 2010 r.

Z Erykiem Mistewiczem, specjalistą od marketingu politycznego, rozmawia Agaton Koziński

To będzie rok opowiadaczy historii – mówi konsultant polityczny Eryk Mistewicz w rozmowie z Michałem Karnowskim 

Stawiam tezę, że powołanie przez prezydenta Narodowej Rady Rozwoju w pełni inauguruje kampanię wyborczą Lecha Kaczyńskiego. Od pewnego czasu ludzie PiS i prezydenta pokazują, jak chcą to ustawić. Jak mówił w wywiadzie dla „Polski” Marek Migalski – z jednej strony ma być poważny prezydent, „ojciec narodu”, z drugiej „zabawowy”, marnujący czas i niepoważny premier. Uda się? I czy dobrze to odczytuję? 
Kampania będzie dynamiczna, jej liderzy pokażą się z jak najlepszej strony i nikt nie będzie czekał, aby druga strona zarzuciła mu bierność czy „zabawowość”. Ale też nie ma szans, aby Polska stanowiła dla świata oazę merytorycznej polityki, rywalizacji programów i ideologii. Aby akurat u nas wygrywała polityka na koturnach. Wygrywa, jak zawsze, ten, kto popełni w kampanii najmniej błędów i opowie ludziom najciekawsze historie. To będzie rok opowiadaczy historii. 

Ciekawe, że dziś wszyscy odczytują politykę przez pryzmat „historii”, które politycy nam serwują. Z jednej strony, budzi to narzekania, z drugiej jednak – ciekawość. A kiedy politycy próbują być nieco bardziej poważni, sami komentujemy, że nudzą. 
Najchętniej komentatorzy chcieliby zamknąć politykę na klucz, jako swoją własność, i wciąż tłumaczyć ją ludziom. Tłumaczyć, co też mądrego polityk dziś powiedział albo chciał powiedzieć. Który z nich jest mądry, rozważny, nowoczesny, a który wsteczny i kompromituje nasz kraj. To byłaby fasadowa demokracja, z niewielkim udziałem ludzi, z marną frekwencją. A politycy zdani byliby na „pośredników informacji”, bez szansy dotarcia do ludzi. Jeśli frekwencja w wyborach prezydenckich we Francji wyniosła 86 proc., to dlatego przecież, że rozbudzono emocje wokół prawdziwych bohaterów zbiorowej wyobraźni. 

Na razie funkcjonowało to w ten sposób, że ton opowieści narzucał Donald Tusk. Lech Kaczyński się tylko bronił. Sztabowcy prezydenta próbują to zmienić. Mają szanse? 
Tak. Jak na razie bohaterem opowiadań w windzie, w autobusie, w biurze jest Donald Tusk, ale może stać się nim też Lech Kaczyński. Jeszcze nie jest za późno. Nie mówię o tym, czy wystartują, czy zwyciężą, ale o tym, czy mogą porwać za sobą ludzi. 

A inni? 
Andrzej Olechowski kilkakrotnie deklarował, że wystartuje dopiero, gdy znajdzie swoją opowieść. Słusznie. Ale nie znalazł, i wszystko wskazuje na to, że popełnił falstart. Tomasz Nałęcz zajął miejsce, które może odstąpi komuś innemu. Jerzy Szmajdziński podobnie. Lewica jest w najgorszej sytuacji: nie ma ani partii, ani lidera, ani idei, ani opowieści dla ludzi. 

Mówiąc cynicznie, przegrywają ci, którzy nie chcą lub nie umieją stać się cyniczni. Porzucić opasłe programy, a zacząć serwować krótkie piłki. Przegrywają jak SLD. 
Przegrywają ci, którzy wciąż chcą uprawiać politykę bez ludzi, którzy nie potrafią opowiedzieć w 30 sekund, w 140 znakach na Twitterze, o co im chodzi. I opowiedzieć w taki sposób, aby to, co powiedzą, stało się wydarzeniem dnia. Jak życzenia premiera „Nowego Roku bez kaca”. Jak pomysł ministra Radka Sikorskiego, aby zburzyć Pałac Kultury. Lewica nie wykorzystała szans, wciąż nie ma lewicy w najważniejszych sporach. 

Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że przekraczamy granicę między klarownością przekazu politycznego a zakrywaniem sztuczkami poważnej rozmowy o kraju. Rodzi się przekonanie, że wszystko można, że wystarczy być biegłym w sztuce PR. To niebezpieczne. 
Polityka bez ludzi nie ma szans, powtarzam to z uporem. A ludzie nie chcą rozmawiać ani o traktacie lizbońskim, ani o zmianach w konstytucji. W gęstwinie zalewających informacji wyborcy nie są w stanie poświęcać się dla polityków i wsłuchiwać się w ich głos, program, merytoryczny i skomplikowany przekaz. To politycy muszą zabiegać o uwagę ludzi. A nic nie organizuje zbiorowej uwagi lepiej niż opowieść dnia. Włączając telewizor, radio, internet, sięgając po gazety będziemy wiedzieli, o czym mówić w drodze do pracy, w windzie, ze znajomymi. O tym, co zrozumiałe, intrygujące, zmuszające do opowiedzenia się za lub przeciw. Przedostatnią prostą kampanii prezydenckiej we Francji zdominował np. spór o zakaz palenia w miejscach publicznych. I fenomenalnie podzielił scenę. Ten, o kim mówiło się „plastikowy polityk”, poszedł pod prąd i opowiedział się za bardzo restrykcyjnym prawem. Spór, wywołany sztucznie, pokazał Nicolasa Sakozy’ego jako lidera. Od tej chwili jego konkurenci mogli go już tylko gonić. 

Mam wrażenie, że lekceważy Pan całą infrastrukturę świata polityki, media, analityków, komentatorów. Oni też mają swój udział w tym, co robią politycy, potrafią zmienić kurs władzy, prezydenta, wpłynąć na nich. 
Nie będzie pan mógł powiedzieć: „to nie ważne”, jeśli to o tym mówić będą ludzie, jeśli temat ich porwie, jeśli będzie huczał w windach, na Twitterach i forach internetowych, nawet bez szczególnej przychylności ze strony tradycyjnych mediów. A jeśli opowieść stworzona będzie w zgodzie z regułami marketingu narracyjnego, to trudno będzie ją wyśmiać, opowiedzieć inaczej, niż nadawca to zaplanował. W sferze stworzonej przez opowiadaczy historii rozegrają się wybory prezydenckie 2010. Upraszczając do maksimum: zwyciężą nie tyle programy, ideologie, nawet nie charyzmatyczne osobowości, ale zwycięskie porywające ludzi narracje. Polityk, który nie potrafi opowiedzieć w 30 sekund fenomenalnej historii, która porywa ludzi, która jest powtarzana z ust do ust, budując do niego sympatię, zamieniając słuchaczy w jego drużynę, nie ma dziś w polityce czego szukać. Może być ideologiem, myślicielem, ale nie wygra dziś żadnych wyborów. 
Taka polityka się rzeczywiście skończyła, ale tak jak kryzys wymusił powrót powagi, przynajmniej w niektórych sprawach, tak przesada Platformy w komisji hazardowej skończyła czas sztuczek. Jak sami mówią – dostali w zęby. Bo uwierzyli, że wszystko da się dowolnie opowiedzieć. Otóż nie wszystko i nie zawsze, jak widzimy. 
Komisja hazardowa to wciąż walka dwóch narracji. I mechanizmy, które wymykają się z rąk raz jednej, jak i drugiej stronie, uniemożliwiające rozpoczęcie spektaklu przesłuchań, określenia dobrych i złych charakterów, zawiązania się akcji. Poczekajmy jeszcze z ostatecznym werdyktem. Co do kryzysu: Donald Tusk wspólnie z dostojnym lordem Janem Vincentem Rostowskim przeprowadzili Polskę przez najważniejszy egzamin w komunikacji społecznej, z jakim wszystkie kraje musiały sobie poradzić. Ile kosztowałoby sensacyjne poparcie rządu przez PiS w walce z kryzysem? I popieranie przez najtrudniejsze pół roku, które jest już za nami. Spodobałoby się to ludziom, bez których trudno PiS-owi poszerzyć swój elektorat. Może efekt takiego zabiegu byłby lepszy niż nie najlepiej wykonane wigilie w tabloidach pary prezydenckiej? 

Jeśli chodzi o w wigilie prezydenta, to i tak wypadł lepiej niż wigilia premiera – aranżowana kilka tygodni wcześniej, z podpisami, kto wypożyczył pasek do spodni i koszulę dla premiera, jaki sklep dał suknię premierowej, a kto skarpetki dla wnuka. 
Ludzie o tym dyskutowali. Podobnie jak o tym, że Donald Tusk życzył im, aby w nowy rok weszli bez kaca. Jedni byli za, inni byli przeciw. Nie było nikogo, kto by nie miał własnego zdania. Podobnie będzie w wielkiej debacie o taniec. 

O taniec? 
Tak. O taniec Nelli Rokity. To być może wydarzenie roku w polskiej polityce, zaraz po wyborach prezydenckich i samorządowych. I symbol czasów, których w polityce dożyliśmy. O tym ludzie będą mówili, o występie Nelly Rokity, posłanki PiS, w „Tańcu z gwiazdami”. 

Nie ma jeszcze informacji o jej starcie. Ani o propozycji. 
Nelli od dzieciństwa uwielbia taniec. Chciała nawet zapisać się na lekcje tańca, wciąż jednak nie miała na to czasu. Propozycja TVN jest niczym gwiazdka z nieba. Z twardych badań wynika zresztą, że jest jednym z najchętniej oczekiwanych polityków na ekranach telewizorów. Inaczej nie dostałaby takiej propozycji. 

I tym będziemy się fascynować, a nie komisją hazardową? 
Jeśli zostanie dobrze opowiedziana, jeśli pojawią się silni bohaterowie, komisja hazardowa ma szansę nas zaciekawić. Takim silnym bohaterem może być Donald Tusk. Ale może też narzucić swój obraz PiS. Póki co mamy do czynienia z klasyczną niemożnością zawiązania akcji. Niuanse nie są dobre na tym etapie, a podział, który udało się np. zbudować w komisji rywinowskiej, był, przypominam, czarno-biały. I silnie odmienił Polskę. W komisji hazardowej tymczasem PiS nie odrabia zajęć domowych. Partia braci Kaczyńskich ma do dyspozycji 30 mln zł dotacji rocznie, a mimo to nie wynajęła dobrych wywiadowni do przenicowania wszystkiego, co było do przenicowania. 

Tu przyznaję Panu rację. Nikt z opozycji nie pojechał choćby na Dolny Śląsk, żeby zbadać lokalne powiązania, a tam przecież leży klucz do afery hazardowej. Jednak wczoraj wygrała – prawdziwą polityką właśnie. 
Jeśli ktoś wczoraj zdecydowanie przegrał, to Grzegorz Schetyna. Przegrał pewien sposób uprawiania polityki, także zresztą wywodzący się z XIX wieku. Wielkim wygranym wczorajszego dnia jest PSL. Czy jednak dzięki przegłosowaniu przez Sejm powrotu Zbigniewa Wassermanna i Beaty Kempy do udziału w pracach komisji uda im się opisać scenę, wskazać bohaterów i rozpocząć emocjonujący, fascynujący spektakl dochodzenia do prawdy – nie wiem. Czy czarnymi charakterami będą w tej opowieści na pewno Zbigniew Chlebowski, Mirosław Drzewiecki, Jacek Kapica? Jaka rola przypisana zostanie Donaldowi Tuskowi? To polityka czasów narracji. 

Problem PiS jest gdzie indziej – trąbiąc o rosnącym deficycie finansów publicznych, nie potrafi tego pokazać równie przekonująco. Ale wracając do 2010 roku – sądzi Pan, że będą kolejne sztuczki? 
Pan sprowadzić chce komunikację społeczną do sztuczek, ja mówię o mechanizmach, których wcześniej w polityce nie było. O Nagrodzie Nobla dla Baracka Obamy w 2009 r. Ta nagroda stanowiła uhonorowanie marketingu politycznego w najczystszej postaci. Z opowieścią zaserwowaną przez Obamę o córce, która obudziła go tymi słowami: „Tatusiu, dziś są urodziny Joe. Tatusiu, dziś pójdziemy do kina. Tatusiu, dostałeś Nagrodę Nobla”. Te same mechanizmy sprawiają, że 65 proc. Włochów z pasją popiera Silvia Berlusconiego, a po ataku w Mediolanie to poparcie jeszcze wzrosło. A czy bez poparcia ludzi Sarkozy’emu udałoby się choćby zacząć reformy uderzające w przywileje związkowe? 

Polaków zaczyna to jednak irytować. I trudno sobie wyobrazić, co jeszcze można wymyślić. 
Nie zdziwię się, jeśli w następnej kadencji w polskim parlamencie po raz pierwszy pojawi się Murzyn, jeśli to określenie nie łamie jeszcze politycznej poprawności . I o tym też ludzie będą mówili. Podzieli ten temat komentatorów, dziennikarzy, politologów. Dużo powie nam też o Polakach. 

Mnie bardziej przekonuje Ludwik Dorn, zauważając, że problem nie tkwi w niechęci ludzi do poważnej oferty, na przykład reformatorskiej, ale w braku oferty. 
Ofertą jest polityka dla ludzi. Polityka opowiadana każdego dnia. Dopełniająca się niczym feng shui – z jednej strony polityczny real, reformy, inwestycje, plany o horyzoncie 2030 roku, z drugiej zaś, perfekcyjne opakowanie marketingowe. Opakowanie, bez którego sam towar nie znajdzie już nabywcy. 

Eryk Mistewicz, konsultant polityczny, autor strategii marketingu narracyjnego