„Między Staruchem a Nergalem”, Rzeczpospolita

26 września 2011


Donald Tusk spotyka się dziś z kibicami. Jeśli „bandyterka” stadionowa nie powstrzyma się przed Kancelarią Premiera od agresji, szef rządu zdobędzie kolejne punkty – uważa ekspert w dziedzinie marketingu politycznego

Gdy twarde elektoraty dużych partii są porównywalne, klucz do wyniku wyborów leży w mobilizacji tych, których polityka w ogóle nie interesuje. Spokojnych mieszczan, matki z wózkami na placach zabaw, kierowców oglądających po pracy telewizyjny futbol, fryzjerki emocjonujące się gwiazdkami seriali pociągną do lokali wyborczych nie liczby, fakty, miliardy euro, nie reklamy i natłok informacji, ale zrozumiałe, łatwe do powtarzania między znajomymi emocjonujące opowieści.

PiS unika starcia

Kluczem do wygranych wyborów są emocje. Ostatnio badania Kalkulatora Politycznego pokazały, że głosowanie przeciwko partii uznawanej za szkodliwą dla kraju jest dla Polaków ważniejsze (54proc, wskazań) od głosowania na program partii, którą decydują się poprzeć (26 proc. wskazań).

Te emocje znajdują odzwierciedlenie w wynikach wyborów. Platforma wygrywała, gdy potrafiła porwać nieinteresujących się polityką opowieścią o zagrożeniu: „Zmień kraj, idź na wybory” (2007). Wyborców PO do urn pociągnęły barwne postaci PiS, które dziś także mogłyby zmobilizować wyborców. Im większa intensywność barw odwzorowania, tym większa szansa, że elektorat PO z 2007 r. – dziś zdemobilizowany – ruszy do urn.

Przy dwóch ważnych zastrzeżeniach. Po pierwsze, akceptacji dla takiego ustawienia sceny ze strony PiS. Jednak w tegorocznej kampanii partia Kaczyńskiego po raz pierwszy analizuje i kontroluje swój przekaz także pod kątem narracyjnym: ewidentnie unika wejścia na matę starcia wyborczego, unika debat, z których kilka sekund potknięcia może zadecydować o wyniku; prezes unika ostrych wypowiedzi, a konferencja prasowa o Smoleńsku odbywa się bez Antoniego Macierewicza.

Wróg na wyłączność

Po drugie, mobilizacja „przerażającym PiS” do udziału w wyborach osób politycznie niezorientowanych przestała automatyczne oznaczać oddanie przez nie głosu na PO. Kampania 2011 różni się bowiem od tej z 2007 r. tym, że Platforma jest dziś partią rządzącą.

Istotny błąd w podobnej sytuacji popełnili stratedzy UMP w niedawnych wyborach terytorialnych we Francji. Wektor emocji ustawili na polaryzację UMP – Front Narodowy, diabolizowali z całych sił Marine Le Pen. Byli spokojni o wynik: badania pokazywały coraz większą polaryzację i jednocześnie rosnącą frekwencję. I rzeczywiście, udało się zmobilizować elektorat zwykle niezainteresowany polityką. Wyborcy poszli, zagłosowali. Ale nie na rządzącą UMP, lecz na Partię Socjalistyczną i innych, w których nagle dostrzegli nową jakość.

Podobnie w Polsce: zmobilizowani, niezainteresowani polityką wyborcy mogą już w lokalu wyborczym oddać swój głos na Janusza Palikota, SLD lub na spokojne i prowadzące jak dotąd najlepszą kampanię (kampanię obarczoną najmniejszą liczbą błędów) PSL.

Platforma potrzebuje więc dla siebie „wroga wyłącznego” na potrzeby wyborczej opowieści. Gdy w wyborach prezydenckich we Francji szukano takiego tematu – ostro dzielącego społeczeństwo, zrozumiałego dla wszystkich, budzącego emocje – badania wskazały palenie tytoniu w miejscach publicznych. Temat ten zdominował dużą część kampanii z rewelacyjną wręcz rolą „twardego szeryfa” Nicolasa Sarkozy’ego mobilizującego rodaków do poparcia jego wojny z lobby tytoniowym.

Kibice zamiast Macierewicza

Przed kilkoma tygodniami Millward Brown/SMG KRC przeprowadził pogłębione badania dla TVN 24, stacji numer jeden polskiej polityki. Wnioski? Zdecydowana większość Polaków oczekuje, że rząd będzie bardziej zdecydowanie walczył ze stadionowymi chuliganami. Dotychczasowe działania gabinetu Tuska w tej sprawie aż 72 proc. ankietowanych uznaje za niewystarczające. A powinien to być – twierdzi zdecydowana większość respondentów – priorytet działania rządu. Jedynie 14 proc. ankietowanych uznało, że walka ze stadionową „bandyterką” (określenie Donalda Tuska) nie powinno stanowić priorytetu rządu.

Teraz wystarczyło już tylko zamienić tę kwestię na „temat wyłączny” do starcia PO – PiS. Nie było to trudne. Lider PiS deklaruje bowiem, że kibiców rozumie, a wspierająca jego ugrupowanie gazeta przedstawia „Starucha” jako autorytet dla młodych ludzi. Posłanka PiS Beata Kempa składa za „Starucha” poręczenie. To najlepsza gwarancja dla skuteczności rozpisania linii narracyjnej –”sporu wyłącznego” między PO a PiS.

Walki z „bandyterką” Donald Tusk nie może nie wygrać. Nie ma możliwości, aby towarzystwo, które zaprosił na spotkanie po wyjściu z KPRM, nie wzniosło bojowych okrzyków. Aby swoim zachowaniem, sposobem formułowania odpowiedzi na pytania telewizyjnych reporterów, a może i dopingiem kolegów z innych klubów pod siedzibą szefa rządu nie przeraziło spokojnych mieszczan. Aby nie zachowywało się tak, jak zwykle zachowują się kibice na całym świecie po emocjonującym spotkaniu. A co za tym idzie, aby nie mobilizowało wyborców chcących wesprzeć Tuska w jego walce.

Ostry, zdecydowany sprzeciw Tuska przeciw „bandyterce”, przeciw terrorowi mniejszości, szantażystom moralnym to opowieść szybko rozchodząca się wśród ludzi i mobilizująca poparcie wyborców. Tuskowi z braku Macierewicza i Kaczyńskiego w debacie muszą dziś wystarczyć kibice do opowiedzenia porywającej, mobilizującej jego zwolenników historii.

„Paprykarz” bez emocji

Swoją przestrzenią narracyjną próbuje też zarządzać Prawo i Sprawiedliwość. Początkowo była to historia „Paprykarza” ukazująca bliskość Kaczyńskiego „ludzkim sprawom”. Wizyta lidera PiS w domu plantatora została jednak źle zrealizowana: plazma telewizyjna i przepych w obejściu rozbiły wiarygodność przekazu, podobnie jak zbyt gwałtowna deklaracja politycznych poglądów po otrzymaniu kilku bel folii. „Paprykarz” nie niósł silnych emocji.

W odwodzie pozostawała jeszcze inna opowieść. Przedstawiona przez Jarosława Kaczyńskiego w Częstochowie wykorzystywała uwłaczającą wszystkim katolikom, ale też wszystkim w miarę wychowanym ludziom opowieść o Nergalu. Opowieść o piosenkarzu niszczącym Biblię i nagrodzonym programem w publicznej TVP.

Silne emocje i zrozumiała dla wszystkich narracja. Podobnie jak w walce Tuska z „bandyterką” stadionową, także i w tej opowieści znajdujemy ostrą kreską odzwierciedlone siły zła i ciemności i siły dobra, które należy wesprzeć (wyborczym głosem).

Największy błąd popełniła TVP – zbliżona do Platformy Obywatelskiej – kreując na autorytet w publicznej, misyjnej stacji człowieka niewykazującego elementarnego szacunku dla wartości wyższych. Błędem było niewycofanie się z tej decyzji.

Do tego doszła – porównywalna z poręczeniem Beaty Kempy za „Starucha” – deklaracja polityka PO, ba, ministra u prezydenta Bronisława Komorowskiego, Sławomira Nowaka, że piosenkarz wulgarnie niszczący Biblię to jego ziomal. Stawianie „poręczeń” Kempy za „Starucha” i Nowaka za Nergala na jednej płaszczyźnie jest uzasadnione o tyle, o ile gesty te pozwoliły na jednoznaczne powiązanie sił zła z politykami konkurencji a to przez PO, a to przez PiS.

Siły zła i niepokoju

I tak oto Platforma opowiedziała historię: wrogiem jest „bandyterka” stadionowa, „Staruch” i wspierające go PiS. To potężne siły zła i niepokoju, których Donald Tusk nie pokona samodzielnie. Dlatego prosi o głos wszystkich, którzy chcą spokoju, a którzy w ogóle nie interesują się polityką. Jeśli nie pojawią się przy urnach wyborczych 9 października, wygrać może „bandyterka”.

I lustrzane odbicie w opowieści PiS: wrogiem są ci, dla których Nergal jest ziomalem. To wrogowie cywilizacji, wiary, Polski. To ludzie Donalda Tuska i Bronisława Komorowskiego. Potężne, niezwykle trudne do pokonania siły. Przeciw nim potrzebna jest mobilizacja, nawet jeśli polityka odbiorcę brzydzi, nawet jeśli go nie interesuje, jego głos jest potrzebny.

W przestrzeni narracyjnej rozpiętej między „Staruchem” a Nergalem o obywateli niezainteresowanych wyborami zabiega się w tej kampanii podobnie. Program, sprawy merytoryczne, wszystko to zeszło na plan dalszy, a zostały upraszczające świat, odzierające politykę z warstwy merytorycznej, emocjonujące i mobilizujące narracyjne klisze dla masowych odbiorców. Która z opowieści zmobilizuje potencjalnych wyborców na tyle, aby 9 października udali się oni do lokalu wyborczego i – co ważne – aby na ostatnich metrach nie zmienili swej decyzji?

Eryk Mistewicz

Autor jest konsultantem politycznym.