„W telewizyjnych spotkaniach grają nawet mury”, Rzeczpospolita

26 czerwca 2010 r.

Z Erykiem Mistewiczem rozmawia Małgorzata Subotić

O tym co zadecyduje o wygranej w niedzielnej debacie Kaczyńskiego z Komorowskim opowiada Eryk Mistewicz, konsultant polityczny. 

Czym może w tej debacie zaskoczyć Bronisław Komorowski? 

Obaj mogą zaskoczyć dokładnie tym samym. 

To znaczy? 

I jeden, i drugi idą tam po to, by opowiedzieć historię, która później będzie się rozchodziła dalej. Idą, aby te kilkanaście sekund, które z godzinnego starcia będą powtarzane, które będą rezonowały wśród wyborców, dały właśnie im, a nie ich konkurentowi, zwycięstwo. 

Adam Łaszyn zajmujący się przygotowywaniem polityków twierdzi, że debata jest testem osobowości. Jak w takim teście będą wypadać obaj kandydaci? 

To jednak coś więcej. Różnica między Bronisławem Komorowskim a Jarosławem Kaczyńskim jest niewielka. Działają bardziej skomplikowane mechanizmy. Zadanie kandydatów w debacie to pociągnięcie za sobą niezdecydowanych, wręcz niezainteresowanych polityką. 

Jak to „pociągnięcie”? 

Następnego dnia widzowie rozprawiać będą o tym, kto zwyciężył, i w jaki sposób ten drugi przegrał, nie potrafiąc wyprowadzić kontry. Z badań wynika, że faux pas w debacie może zmienić nawet o kilkanaście procent preferencje wyborcze. Czyli de facto wskazać zwycięzcę wyborów. 

Debata jest wygrana przed jej rozpoczęciem – mówił pan w poprzednim wywiadzie dla „Rz”. Czy pan nie przesadza? 

Decydują setki szczegółów. Celem jest wpłynięcie na odbiór kandydata przez widza i zdekoncentrowanie rywala, jak choćby zrobił to Bronisław Komorowski w debacie przed pierwszą turą. Ale jednocześnie musi to być frapujące show, dobry spektakl, o którym później chce się rozmawiać. 

Co zrobił Komorowski? 

To, co kilku kandydatów na świecie przed nim. Przyszedł, wcześniej zapewniwszy, że nie przyjdzie. Proste, skuteczne, na tyle dekoncentrujące prezesa PiS, że stracił on pierwszą połowę debaty. W książce „Anatomia władzy” pokazuję zresztą, że sposobów, aby wygrać, zanim debata się rozpocznie, jest mnóstwo. Organizacja i wygrywanie takich spotkań to dziś przemysł. 

Co jest najważniejsze w przygotowaniu polityka do tego widowiska oprócz wymyślenia sposobu na zdenerwowanie konkurenta? 

Decydować będzie to wszystko, o czym sztabowcy jednej ze stron zapomną w negocjacjach. Sposób kadrowania, praca kamery, odległość między kandydatami i zajęte miejsca, tło za nimi, sposób oświetlenia, sposób organizacji studia… Setki detali. Choćby to, czy realizator utrzymuje kamerę na osobie, która w tej chwili mówi, czy też dopuszczono pokazywanie w tym momencie konkurenta. 

Dlaczego to ma znaczenie? 

Celem jest rozbicie przekazu. Miną, grymasem, gestem. W debacie grają nawet mury. 

Jak to mury? 

Pamiętny elementarny błąd ekipy Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. i rozbicie jego opowieści hałaśliwą widownią Platformy. Ten błąd zadecydował o wyborczej przegranej PiS. 

Jak by wyglądała prawyborcza debata Radosława Sikorskiego z Bronisławem Komorowskim, gdyby panowie stali. Kto byłby lepszy w ocenie widzów, bardziej dynamiczny? Oczywiście Sikorski. Ale świadomie przyjęto formułę „u dziadka na imieninach”. Krótkie filmiki promowały lidera, deprecjonując osiągnięcia szefa MSZ. Wreszcie sposób usadzenia Sikorskiego, z lewej strony, utrudniający mu prawidłowe pożegnanie się po debacie. Wszystko grało na jednego kandydata. To właśnie ”mury”, o których mówię. 

Jak ważne jest to, kto zaczyna, a kto kończy debatę? 

Rozpoczynający narzuca atmosferę. W lepszej sytuacji jest kończący, jest bowiem w stanie wyprowadzić cios, a adwersarz nie ma już szans na ripostę. Widz zostaje z „ostatnim wrażeniem”. 

Jaką rolę z punktu widzenia wyniku debaty odgrywają prowadzący? A może powinien być tylko moderator dyskusji? 

We Włoszech, Rumunii, Francji prowadzących jest zwykle dwójka, z miejscami w centrum planu. Są gospodarzami, nie tylko „stoperami”. W Wielkiej Brytanii, Holandii czy Austrii prowadzący jest jeden. Skrajnie naprzeciw siebie siedzą za stołem adwersarze. W debacie Jose Luis Rodriguez Zapatero – Mariano Rajoy świetnie „zagrały” mądre dokumenty na stole. 

Tę debatę ma prowadzić trzech dziennikarzy, z trzech różnych telewizji. To dobry pomysł? 

Jak każdy inny. 

60 minut to dobry czas na debatę, bo tyle ma być? 

I tak zostanie z niej te kilkanaście sekund, które przejdą do historii. Jak „ja panu mogę co najwyżej podać rękę, a nie nogę” Lecha Wałęsy. Jak wyprowadzenie z równowagi Jarosława Kaczyńskiego w debacie z Donaldem Tuskiem. Jak in vitro z prawyborów Platformy, który to temat w ogóle nie miał prawa zaistnieć. 

Niby dlaczego? 

Przecież można było nad tym tematem przejść lekko i zupełnie niezauważalnie. A tak, nic innego z tej debaty nie zostało. 

Wracając do mojego pytania. Te 60 minut to jest standardowy czas na debatę? 

Nie. To zdecydowanie za krótko. Zazwyczaj w Europie debaty trwają około dwóch godzin. Choć, powtórzę, i tak walka trwa o kilkanaście decydujących sekund najważniejszego, rezonującego wśród ludzi po debacie przekazu. 

To pan by wysiedział te dwie godziny przed telewizorem? 

Oczywiście. W świecie w brasseriach, knajpkach, domach, miliony ludzi uczestniczy w „mszy demokracji”. Debaty są porywającym spektaklem, politycy się starają. Ich zadaniem jest utrzymanie uwagi widzów, a co ważniejsze, zamiana ich w chodzące słupy ogłoszeniowe po debacie, przekonujące innych, na kogo warto oddać głos. W niedzielę kandydaci muszą się postarać i zagrać lepsze widowisko niż niedzielny mecz w mistrzostwach Świata, który rozpocznie się pół godziny po rozpoczęciu ich spotkania. 

I co z tego wynika? 

Być może kandydaci już na początek powinni zaserwować mocny przekaz. Jednocześnie mając świadomość, że stacje telewizyjne, które są im niechętne, i tak wyłowią ich najbardziej malownicze potknięcie z drugiej części. 

Jeśli sztaby zdecydowały się na debatę zachodzącą w połowie na interesujący mecz, to chyba traktują tę niedzielną debatę jedynie jako przygrywkę do tej środowej? 

Najważniejsza jest debata ostatnia. Po niej, jeśli zostanie lepiej rozegrana przez jedną ze stron, już niewiele można zmienić. Historie, które zawrą w tych kilkunastu sekundach, ich najważniejsze przekazy albo ich niewybaczalne błędy – wszystko to będzie rezonowało w obywatelach idących do lokalu wyborczego. Ostatnia debata to gra o wszystko. 

Eryk Mistewicz – konsultant polityczny, autor strategii marketingu narracyjnego