„Dlaczego przegrał Sarkozy?”, Uważam Rze

20/2012

Po 31 latach po raz pierwszy urzędujący prezydent przegrał. Pierwsze refleksje, jeszcze w samolocie z Paryża.

Po pierwsze, przegrał przez „krew, pot i łzy”, które zaproponował Francuzom; przez „prawdziwą pracę”, „wysiłek, jeszcze jeden wysiłek”, „gonitwę, nie odpoczywanie”. Przez 138 reform, które w ciągu pięciu lat swej prezydentury zainicjował i przeprowadził. Z najważniejszą – reformą emerytalną – o którą na całym świecie rozbija się każdy rząd. Nikt nie lubi, gdy podnoszą mu podatki, każą pracować dłużej, ba, pracować w ogóle. I nikt nie lubi, gdy strasząc kryzysem zmusza się go do jeszcze większego wysiłku. Przy wyborze: „opodatkować bogatych” albo „więcej pracujmy wszyscy i dłużej” wybór, nawet w najmądrzejszych społeczeństwach, jest naprawdę niejednoznaczny.

Po drugie, przegrał przez ostry skręt w prawo w gonitwie za elektoratem Marine Le Pen. Koncept Patricka Buisson, wcześniej we Froncie Narodowym, który zaproponował „szeroki uśmiech wobec elektoratu FN” przyjął Nicolas Sarkozy mimo protestów zarówno członków swojej ekipy, jak i polityków UMP. O ile więc Henri Guaino, Claude Gueant, Rachida Dati, Xavier Bertrand, Thierry Saussez, Arnaud Dassier,  Franck Louvrier wygrali dla Sarkozy’ego rok 2007, o tyle Patrick Buisson przegrał rok 2012. Choć „pełną odpowiedzialność za przegraną ponoszę osobiście” – jak w fantastycznym, ostatnim wystąpieniu do wyborców, powiedział ustępujący prezydent.

Po trzecie, przegrał Nicolas Sarkozy przez to, co wcześniej było jego atutem. Przegrał przez swoje polityczne ADHD, przez niespożytą energię, styl. Tak, przegrał przez styl. Przez fetowanie zwycięstwa u Fouquet’a, wakacje na jachcie Bollore, sposób w jaki epatował najpiękniejszą kobietą Francji, brązowooką fantastyczną przyjaciółką jego i jego dzieci, z którą spacerował po Disneylandzie i pod piramidami, a późniejszą żoną. Przegrał przez poklepywanie każdego po ramieniu, mobilizowanie do „jeszcze i jeszcze”, chorobliwy wręcz bieg przed siebie. Bieg, który wpierw porywał innych, a później, już coraz częściej… bieg nie bacząc na innych. Inni nie byli już w stanie za nim biec. Odpadli.

Francuzi w swej większości zdecydowali o wyborze „sąsiada”. Faceta z sąsiedztwa. Normalnego, zwykłego, przeciętnego, jak oni. Bez wielkich planów, porywających idei, bez pięknych snów. Bez wymagań i bez oczekiwań.

Wybrali poranną kawę z  „Liberation”, który okładkowe zdjęcie w powyborczy poniedziałek zatytułował po prostu: „Normal!”. Wybrali mecz swojej drużyny. Jakąś pracę, jakiś związek, jakiś wieczorny teleturniej. Przełączając szybko, gdy z ekranu padną słowa kryzys, Hiszpania, Grecja, Europa. Co ich to…? Wybrali jakąś Francję.

Wybrali i trzeba to uszanować – powiedział do swoich sztabowców, supporterów, do całego kraju. Tak, trzeba uszanować. W słuchawkach śpiewa Carla Bruni, świetnie współbrzmiąca z chardonnay. Kapitan ogłasza, że samolot niedługo ląduje w Warszawie i od tej chwili wszystkie urządzenia elektroniczne powinny zostać wyłączone.

To była fantastyczna, z mądrymi, świetnymi ludźmi, z pasją prowadzona i bardzo kształcąca, dobra kampania. Mimo tego, że przegrana.

Eryk Mistewicz