15/2011
Grzegorz Napieralski nie ma wyboru: po jesiennych wyborach musi zostać minimum wicepremierem lub wskazać premiera. Nie patrząc na cenę
Po raz pierwszy od zakończenia wojny nie odbył się w Warszawie pochód pierwszomajowy, zaś działacze koszalińskiego SLD, aby nie utrudniać podniosłości dnia beatyfikacji, przenieśli swoje święto na 30 kwietnia. Partia wypisująca jeszcze niedawno na swych sztandarach antyklerykalizm dziś robiła wszystko, aby wierni mogli lepiej przeżyć ważne święto Kościoła. Ale też tak naprawdę nie wie, jakie ma wypisać hasło, aby mogła zostać „kupiona”.
Poddana to analizom wpływowego stowarzyszenia Ordynacka, to suflerom „Krytyki Politycznej”, to „starym wiarusom” lewica raczej improwizuje, szuka i eksperymentuje, proponując raz to, raz tamto. Kolejne prowadzone w ostatnich latach improwizacje łączy fakt, że wciąż robi to bez przekonania.
Ci, którzy nie mają czasu, idą sobie, jak poszedł Bartosz Arłukowicz, a wcześniej Tomasz Nałęcz, Danuta Hübner, Włodzimierz Cimoszewicz, a w świecie Bernard Kouchner czy Dominique Strauss-Kahn.
Brak wiary, że z lewicowej mąki będzie jeszcze chleb, nie bierze się z tego, że nie ma dla lewicy wyborców, ale z tego, że nie wiadomo, jak do nich dotrzeć. O ile partie rozpychające się w centrum i na prawicy postawiły na marketing, na kuszenie elektoratów po profesjonalnym rozpoznaniu ich potrzeb, na emocje, na opakowanie idei w ciekawe, choć czasami może zbyt plastikowe formy, o tyle lewica od kilku już lat nie ma pomysłu na swój podstawowy przekaz. Nie mówiąc już o gwarantującej sukces opowieści. Nie tylko w Polsce.
W ciekawej analizie opublikowanej ostatnio na łamach „L’Express” Jacques Attali dowodzi, że mimo niezłych sondaży lewica w 2012 r. przegra wszystko, co jest do przegrania (a będzie to we Francji rok wyborów prezydenckich).
Tematami najżywiej dyskutowanymi są dziś kwestie porządku publicznego, bezpieczeństwa, tożsamości narodowej, fali imigrantów, a w tych tematach lewica nie ma nic do powiedzenia, a przynajmniej nie udaje jej się wejść ze swoim przekazem.
Nawet nie potrafi tego zrobić w sprawie bezrobocia, szkolnictwa czy emerytur i rent. Kiedy próbuje przedstawiać swoje propozycje, nie jest słuchana lub ludzie się od niej odwracają. Nie chcą opieki, lecz pracy i bezpieczeństwa, tymi zaś kwestiami, jak zauważa Attali, zawładnęła prawica.
Efekty projektu Janusza Palikota pokazują też, że kwestie in vitro, małżeństw homoseksualnych i opresyjnego Kościoła, mimo że zyskują poklask mediów, nie przekładają się na sukces wyborczy.
Brak strategii, a jedynie taktyka na przetrwanie nie zbuduje lewicy. A konkurenci nie próżnują, co wyraźnie pokazują analizy przepływu elektoratu. Lewicy podbierane są medialne postaci i tematy. Elektorat się rozpierzchł. Za najbardziej lewicową partię w Polsce można dziś spokojnie uznać prawicowy PiS i liberalną Platformę. O ile sformułowania lewicowa, prawicowa i liberalna niosą jeszcze w ogóle resztkę potencjału znaczeniowego.
Nie odbudują pozycji lewicy media. Ze swej natury dziennikarze, nie tylko w Polsce, są nastawieni bardziej lewicowo i liberalnie. Ale zachowują też – poza nielicznymi przypadkami – zdrowy rozsądek. Partia, która nie rokuje, której przywódca musi walczyć o potwierdzenie swej pozycji w wyborach w jednym okręgu z „żółtodziobem” potrącanym przez innych, przestaje być dla nich partią pierwszego wyboru.
Także dla poważnego biznesu medialnego partia, która traci z wyborów na wybory swoje aktywa, nie może już być – business as usual – partią pierwszego wyboru.
Dlatego też Grzegorz Napieralski nie ma innego wyjścia: po jesiennych wyborach musi zostać minimum wicepremierem lub wskazać premiera. Nie patrząc na cenę. W grze jest możliwość uratowania swojej formacji albo na dłuższy czas pogrzebanie jej szans. Jest dziś w najtrudniejszej sytuacji z polskich liderów dużych partii. Musi zagrać o wszystko. W tym przypadku koalicja SLD z PiS nie jest już tak niewyobrażalna, jakby mogło się jeszcze niedawno wydawać.
Po pierwsze, w świecie końca ideologii nie są tak ważne podziały na lewicę i prawicę. Nie one determinują decyzje wyborcze.
Po drugie, podziały historyczne dawno już zostały zatarte. Nie jest ważne nic poza wspólną możliwością wydarcia władzy.
Po trzecie wreszcie, priorytetowe cele PiS i SLD nie nachodzą na siebie, nie są też sobie przeciwstawne. Równolegle może przecież współistnieć wyjaśnienie tragedii smoleńskiej z przejęciem pełni władzy nad gospodarką, infrastrukturą, telekomunikacją, sektorem paliwowym, spółkami Skarbu Państwa. Tu nikt nie da SLD tyle, ile da PiS.
Być może bowiem, do czego dojdzie także Jacques Attali, najlepszy pomysł na lewicę, na jej odrodzenie, wzmocnienie, odżycie, nadanie jej siły i szacunku jest całkiem prosty: władza.
Eryk Mistewicz
Autor jest konsultantem politycznym, twórcą strategii marketingu narracyjnego, współautorem wydanej ostatnio „Anatomii władzy”.