„Niekończąca się historia”, Uważam Rze

38/2011


Do Sejmu weszło 460 posłów, do Senatu 100 senatorów. Nazwiska 90 proc. z nich nic nikomu nie mówią. Najpewniej tak zostanie aż do następnych wyborów

To już kolejna kadencja na Wiejskiej i wciąż po pierwszym roku nowo wybrani posłowie będą starali się zrozumieć, co tam robią. Niezależnie od partii, do której należą, nie czują się potrzebni. Nie dali się poznać. Nikt ich nie zaprasza do programów. Nie obejmują szefostwa ważnych komisji. Dla ambasad, firm, dziennikarzy, innych polityków są „nobody”.

Gdy byli lekarzami, leczyli. Wchodząc do Sejmu, myśleli, że będą pożądni w komisji zdrowia. Niestety, nie ma tam dla nich miejsca. Nawet jeżeli są z partii rządzącej, szybko orientują się, że jedyne, czego się od nich oczekuje, to potwierdzanie przedłożeń rządowych. Jeśli natomiast są z partii opozycyjnej, mają je blokować. To wszystko.

Jeżeli są lekarzami, szybko tracą uprawnienia do wykonywania zawodu. Dotyczy to także kilku innych specjalności, gdy niepotwierdzane w praktyce umiejętności zanikają.

Po co weszli do Sejmu? Szybko dowiadują się od szefa swego klubu i szefa dyscypliny, co jest najważniejsze: głosowania. Po pierwsze, udział obowiązkowy w głosowaniach kluczowych i sprawne naciskanie zielonych i czerwonych guzików zgodnie z wytycznymi ze „ściągawki”. Nie mogą się pomylić. To wszystko. Zero wielkich planów, idei, zamierzeń. Tak jednostkowych, jak zbiorowych.

I dobra rada od parlamentarzystów starszych stażem: omijać „zadżumionych”. W każdej partii, w każdym klubie tacy są. Zakwestionowali wynik wyborczy, według nich mógłby być lepszy. Zakwestionowali „nicnierobienie” partii. Są odważni lub po prostu niezbyt rozważni. Podawanie im ręki, a nawet wspólna podróż lotnicza nie są dobrze widziane przez liderów i ich otoczenie. A liderzy widzą wszystko.

Karność, dokładność w przyciskaniu guzików według „ściągawek”, recytowanie formułek z „przekazów dnia” i z SMS-ów otrzymanych z centrali. W pamiętnym dokumencie Tomasza Sekielskiego Tomasz Kalita chwalił się opartym na SMS-ach systemie zarządzania posłami SLD: „Tu wpisuję, co mają mówić, i widzi Pan, właśnie to mówią…”. Dziś podobne systemy działają we wszystkich partiach.

Ważne: zero własnej inicjatywy, własnych pomysłów. Profesor Serge Guérin twierdzi: „Partie nie niosą już wielkich zmian”.

Przeglądam nazwiska 460 posłów i 100 senatorów, którzy dostali się do parlamentu. Ich zdjęcia, krótkie, napisane przez nich charakterystyki. W większości nie potrafią dobrze rozpocząć kadencji. Nie potrafią wykorzystać swego czasu. Nie potrafią opowiedzieć swojej historii. Nie potrafią wbić się w świadomość nie tylko dziennikarzy, mediów, ale i innych polityków.

Mając do dyspozycji 200 znaków prezentacji, nie potrafią niczego ciekawego o sobie powiedzieć. Twierdzą, że są szefami regionu swej partii, że są honorowymi dawcami krwi, że znają angielski, że mają gospodarstwo rolne, dwoje dzieci, że należą do związków, że chcą promować Internet.

Zarzucają informacjami, nie przekazując wiedzy. Dzielą się faktami, które nie układają się w żadną historię i są z nas natychmiast wypłukiwane. Nawet się nie zatrzymujemy.

Ledwie kilkoro potrafi przytrzymać naszą uwagę. Opowiadają o sobie, dają się zapamiętać. Definiują samych siebie w zgodzie z zasadami personal brandingu, a więc tak jak buduję dla klientów ich marki osobowe. Tak jak chcieliby być definiowani przez innych: najlepszy maratończyk sejmowy, obrończyni praw spółdzielców w Sejmie, obrońca praw polskich Gruzinów.

„Sprzedając swoją historię, musicie sprzedać również siebie – to, kim jesteście. To samo dotyczy każdego lidera, w biznesie czy na jakimkolwiek innym polu” – to zdanie scenarzysty i laureata Oscara Rona Bassa przywoływałem ostatnio na warsztatach dla nowych parlamentarzystów.

Jeśli dziwimy się, że uwagę opinii publicznej przykuwają dziś transseksualistka i ciemnoskórzy posłowie, to dzieje się to także dlatego, że pozostali nie potrafią wykorzystać swej szansy. Zarówno większość ze 160 nowych „pierwszaków” w Sejmie, jak i spotkanych po raz kolejny w gromadzie 460 posłów nie buduje swojej opowieści, nie porywa nas nią. Na własne życzenie tracą możliwość zapisania się w historii parlamentu. O nic nie walczą. Niczego nie chcą albo nie potrafią niczego osiągnąć. Nikną w tłumie, nikt na nich nie zwraca uwagi. Za rok będą zadawać sobie pytanie, co tu robią. Za cztery lata będą musieli budować się na nowo, od początku zaczynać wszystko przed następnymi wyborami.

Po co weszli do polityki? Jeśli teraz o tym nie powiedzą, jeśli nie przedstawią wszystkim porywającej historii, z czasem mogą sami zapomnieć, co tu właściwie robią, po co chcieli być w parlamencie. No właśnie, po co?

Eryk Mistewicz

Autor jest konsultantem politycznym, współautorem „Anatomii władzy” (2010), autorem „Marketingu narracyjnego” (2011).