„Piano, piano nad tą trumną”
Uważam Rze

36/2012

Projekt Piano – zamknięcia dostępu do prasy w Internecie – to droga donikąd. Ludzie wchodzą do sieci po to, aby być z innymi

Wydawca „Gazety Wyborczej” zaproponował sprzysiężenie się mediów, w wyniku którego nie otrzymamy już – i to od kilku wydawców – bezpłatnych treści w Internecie.

Piano idzie w odwrotnym kierunku niż świat. Amerykanie obserwowali sprzysiężenie wydawców w projekcie z takimi tytułami jak „The New York Times”, „Financial Times”, „Christian Science Monitor”, „Chicago Tribune”, „The Miami Herald” i setką innych pism. Początkową opłatę 6,99 dol. miesięcznie obniżono do 1,99 dol., a mimo to pomysł, po włożeniu weń 4 mln dol., trafił na śmietnik historii prasy. To już było. Nie tędy droga.

W przypadku projektu Piano wydawcy przeprowadzili masę badań, ale mam wrażenie, że nie zadali sobie podstawowych pytań. Czy wytwarzane przez nich informacje mają wartość? Czy odbiorca nie może bez nich żyć? A jeśli tak, to bez których i – przede wszystkim – kiedy?

Wartość ma dziś informacja, którą można się podzielić. Dlatego najwięcej czasu spędzamy w serwisach socjalizujących: na Twitterze, Instagramie, Facebooku, Google Plus, Wykopie czy takich portalach jak Foursquare, Pinterest, Goldenline, Flickr etc. Jesteśmy bytami społecznymi. Niewielu z nas potrafi pójść samotnie do kina, do teatru. Jeśli wchodzimy do sieci, to także po to, aby być z innymi. Także po to, by wzajemnie się uczyć, informować.

Siłę ma taka opinia, ekspertyza, taki tekst, którym możemy się już, teraz, natychmiast podzielić. Za tę możliwość oddamy swoją prywatność, informacje o nas i naszych preferencjach. To nowa waluta świata mediów (o tym, jak nie pogubić się w tych czasach, piszę więcej w kwartalniku „Nowe Media”).

W apogeum kryzysu wokół Michała Tuska zgodziłem się na rozmowę z jednym z dużych tytułów. Okazało się, że „gra on w Piano”. Wywiad nie pojawił się więc w czytnikach RSS, nie ma go w Google, nie mogłem przekazać mojej opinii zainteresowanym, obserwującym mnie choćby na Twitterze.

Oszacujmy. Zużyłem swój czas na rozmowę i autoryzację przeznaczoną dla kilkunastu tysięcy czytelników „wersji gazetowej”. Gdybym tę samą opinię przedstawił w swoich kanałach w sieci, dotarłaby ona do kilku czy kilkunastu razy więcej odbiorców. I co ważne – do realnych liderów opinii, rozdyskutowanych, przekazujących treści dalej.

Don Graham, wydawca „The Washington Post” podczas niedawnej konferencji technologicznej długo tłumaczył, dlaczego modele zamykające treści to modele wsteczne, nie zaś przyszłościowe; projekty z poprzedniej epoki.

Nieporozumieniem jest zamknięcie części serwisu Polskiego Radia. Radia, za które płacimy abonament – publicznego, z misją. Zakłóca to prawo do korzystania z informacji powstałej dzięki pieniądzom publicznym, zaburza wykonywanie funkcji kontrolnej mediów. Skąd obywatel ma czerpać wiedzę…

No dobrze, prowokuję, uśmiecham się. Obywatel jest i będzie przede wszystkim w serwisach społecznościowych. Badania pokazują, że im wierzy – i ludziom takim jak on – i stamtąd czerpie dziś wiedzę. Jeśli mądre media coś napiszą, to dowie się o tym i to spopularyzuje, natychmiast przekaże innym.

A media, które będą się zamykać, zamkną się na wieki. Jak w trumnie.

Eryk Mistewicz