1/2012
Mordowanie dziennikarstwa przez układanie się z władzą plus rewolucja technologiczna. W takich warunkach zaczyna kiełkować nowy trend: iPhoneJournalism
IPhoneJournalism. Szukam lepszego słowa, ale nie go znajduję. To – najkrócej – niewielkich rozmiarów materiały dziennikarskie: zapisy wideo, zdjęcia, kilkuzdaniowe wpisy powstające na smartfonach (nowoczesnych telefonach stanowiących już dziś 70 proc. aparatów telefonicznych kupowanych w Polsce).
IPhoneJournalism to wiadomości trafiające błyskawicznie do odbiorców posiadających smartfony, laptopy, iPady, komputery stacjonarne i ekrany telewizorów podłączone do Internetu (we Francji już jedna trzecia telewizorów może omijać pośrednictwo tradycyjnych nadawców medialnych). Wiadomości błyskawicznie znajdujące swoje miejsce w tysiącach aplikacji, popularyzowane („wykopywane”, „lajkowane”, „re-Twittowane”). Bez tradycyjnych redakcji, tradycyjnych wydawców, tradycyjnych koncernów medialnych.
IPhoneJournalism to informacje i obrazy z pierwszej ręki. Autentyczne, z pasją, z dobrą i prawdziwą opowieścią.
Tak, nie tylko słowa, także obrazy. André Gunthert, badacz kultury, porównuje iPhone’a do kultowego w latach 30. aparatu Leica. W odróżnieniu od ówczesnych aparatów Leica była mała, poręczna, lekka i cicha. Wręcz wymarzona do reportaży fotograficznych. Jednak początkowo niewielu profesjonalistów traktowało ją poważnie. Bo „za mała, zbyt poręczna, zbyt cicha…”. Podobnie jest dziś z iPhone’em. Telefonem przecież, a nie aparatem fotograficznym. Ale telefonem z coraz lepszą optyką, coraz lepszymi parametrami zapisu obrazu, z niewiarygodnym programem korygującym jakość zdjęć Hipstamatic zamieniającym (ledwie za 1,99 USD) iPhone w pełnoprawnego uczestnika obiegu fotografii.
Zdjęcia wykonane iPhone’em publikowane są dziś i na okładkach dziennika „Le Monde”, i w dużych magazynach. Fotoreportaż Corentin Fohlen opisujący iPhone’em rewolucje w świecie arabskim opublikował ostatnio „Liberation”. Coraz lepsze zdjęcia zrobione tym aparatem niewiele się różnią od prac zawodowców.
Przestają być ważne wielkie „skrzynki” aparatów fotograficznych, wielosegmentowe teleobiektywy (choć widziałem już teleobiektywy, które można podłączyć do iPhone’a…), podobnie jak przestaje decydować o sile przekazu studio telewizyjne wyposażone w dziesiątki kamer, krany kamerowe HD, a może i 4HD, drogie miksery… Stają się nieistotne uzyskane od władz pozwolenia, koncesje na rozprzestrzenianie sygnału telewizyjnego drogą radiową, uniżone podrygi przed stosowną radą tego czy tamtego… To wszystko będzie należeć do przeszłości.
IPhoneJournalism posiłkuje się autentycznością, prawdą przeżywanych emocji. Streaming video z aplikacji na smartfonie, choćby np. aplikacja Qik, przenosi nas tam, gdzie dzieje się coś ciekawego, albo do człowieka – realnego, żywego człowieka – który ma nam do opowiedzenia prawdziwą historię.
Tak, historię prawdziwą – nie z telepromptera, nie napisaną przez scenarzystów programu, nie suflowaną do ucha prowadzącemu z telewizyjnej reżyserki…
Każdego dnia na iPhonie pojawiają się (w App Store, ale to samo dotyczy Android Market dla innych smartfonów i tabletów) setki aplikacji współtworzących ekosystem świata nowych mediów, umożliwiających nie tylko tworzenie kanałów ekspresji, ale i selekcji informacji, hierarchizowania, przygotowywania własnych „gazet”, „fotoreportaży”, „wiadomości telewizyjnych”. IPhoneJournalism to wciąganie ludzi do świata nowych mediów. Przypominam – w 2015 r. będzie na świecie 500 mln smartfonów. Potencjalnie 500 mln indywidualnych stacji telewizyjnych i redakcji w jednym.
Dzięki aplikacji Twitter teksty w 140 znakach oddające istotę rzeczy mogą być uzupełniane zarówno zdjęciami, jak i sekwencjami wideo. I po kilku minutach mogą buszować po świecie. Autentycznie poruszać ludzi. I to bez – albo obok – tradycyjnych mediów.
Dan Gillmor w „We the Media. Grassroots Journalism By the People, For the People” stawiał tezę, że to Internet ma szansę ocalić dziennikarstwo przed utratą wiarygodności, wrócić do korzeni, ominąć uwikłania w świecie władzy i pieniądza. Nawet jeśli ludzie nie chcą już kupować gazet i unikają śledzenia z wypiekami na twarzy całodobowych telewizji informacyjnych, to nie znaczy przecież, że nie chcą być dobrze poinformowani, że nie szukają ważnych newsów, że nie nakierowują się na nowe źródła informacji.
A to, jak media selekcjonują informacje, jak ustalają listę zdarzeń, Ignacio Ramonet nazywa wprost „deficytem demokracji”. W natłoku zdarzeń, wiadomości, informacji wybierane są te, które mają szansę za pośrednictwem tradycyjnych mediów dotrzeć do odbiorców – bez najmniejszej nawet kontroli ze strony obywateli, będąc za to pod coraz silniejszą kontrolą pieniądza i władzy.
IPhoneJournalism jest dziś ciekawym trendem. Może jest też ratunkiem dla istoty dziennikarstwa?
Eryk Mistewicz
Autor jest konsultantem politycznym, współautorem „Anatomii władzy” i wydanej ostatnio książki „Marketing narracyjny”.