30/2011
31 sierpnia to dzień jak co dzień. Mur berliński jest dziś symbolem obalenia komunizmu. Niedopilnowany mit przejmują inni
Przez 20 lat nie potrafiliśmy opowiedzieć tej historii. Tak jak nie potrafiliśmy opowiedzieć światu o Enigmie, o bitwie pod Wizną, o Monte Cassino, o Powstaniu Warszawskim, tak samo właśnie nie byliśmy w stanie opowiedzieć o 10-milionowym zrywie „Solidarności”.
W chwili, gdy wszyscy wokół budują swoje przestrzenie tożsamości narracyjnej, gdy zarządzają swoją przeszłością dla osiągnięcia własnych bieżących celów, choćby dla poczucia jedności i godności narodu, my stoimy z założonymi rękoma, pozwalając, aby inni rysowali naszą historię.
Niemcy postanawiają rozprawić się z przeszłością: najpierw maksymalnie zaciemnić obraz, a potem na nowo ten obraz ukształtować. Film „Walkiria” to opowieść o dobrych Niemcach i złych aliantach bombardujących (nie wiadomo dlaczego) niemieckie miasta. Niemcy walczą z Hitlerem, na jeden dzień opanowują nawet stolicę Rzeszy. Kolejne wystawy i spektakle wzmacniają ten przekaz. Polskie obozy koncentracyjne – jak znalazł. Przecież ktoś musiał wywołać tę wojnę.
Czesi rysują siebie jako największych bohaterów tej batalii. Czeskich lotników stawiają za wzór dla młodzieży, ale i powód do narodowej chluby. To Czesi, jak się okazuje, i wyłącznie Czesi ratowali Londyn. Powstają kolejne filmy o bohaterskich lotnikach. Dokumenty, melodramaty… Dobrze być Czechem.
A Kazachowie? Prezydent Kazachstanu osobiście decyduje o realizacji narodowych epopei: „Nomad” i „Czyngis-chan”. Jeśli nie opowiemy swojej historii, nikt inny tego za nas nie zrobi – mówi. Tak powstają dzieła o wielkim, niezłomnym narodzie. Dobrze być Kazachem.
Rosjanie? Produkują „1612”. Monumentalny fresk o sile, potędze, zwycięstwie nad dzikimi hordami Polaków. Opowiadają historię tak jak inni – nie patrząc na fakty historyczne. Uwypuklając to, co dla podniesienia ducha narodu najważniejsze. Kładąc nacisk także na realizację bieżących celów Moskwy. Dobrze być poddanym wielkiego, dobrze zarządzanego, zwycięskiego imperium.
Amerykanie dawno już podporządkowali Hollywood interesom strategicznym armii. Powstało na ten temat wiele analiz. Celem rządu jest produkowanie dzieł wychwalających pod niebiosa mądrość i waleczność Ameryki, wspieranie demokracji, uwalnianie więźniów sumienia… Po 11 września amerykański przemysł filmowy został „zmilitaryzowany”. Rozkaz: podnoszenie morale i udowadnianie, że nikt nigdy nie pokona Ameryki.
A Polacy? Przez kilkanaście lat dyskutują o tym, co po 1989 r. powinno stać się marką Polski: bocian, oscypek, żubr, Pałac Kultury, a może latawiec? Gdy dawno już w świecie komunikacji marketingowej odchodzi się od marki, symbolu, herbu, logotypu na rzecz opowieści i narracji (a fascynujących opowieści jest w Polsce bez liku!), w zapamiętaniu szukają marki. Szukają, aby wydrukować ją na plakatach, na długopisach z pawim piórem i pudełkach z bączkami. Koniecznie z dużym napisem „Poland”.
Nie do wiary, ale promocją Polski zajmuje się kilka tysięcy urzędników w ponad 30 instytucjach, fundacjach i izbach. Każdego roku wystawiają faktury na kwotę blisko miliarda złotych (wliczając wydatki urzędów marszałkowskich). Nadzór nad sensownością wydawania środków „na promocję Polski” – przez sześć konkurujących resortów – wciąż de facto nie istnieje.
Promocja Polski to kolejne marnowane okazje, to brak przekazu, brak historii. Albo wręcz przeciwnie: historia, którą mogliby wymyślić dla tego kraju jego najzagorzalsi wrogowie. Gdy inni dbają o swój honor i godność, gdy tworzą tożsamość i poczucie mocy, Polacy finansują kampanie budujące obraz swoich mężczyzn jako hydraulików, zaś kobiet jako ich seksownych konkubin, pielęgniarek żywcem przeniesionych z niemieckich filmów pornograficznych lat 80.
Największym osiągnięciem promocyjnym polskich rządów ostatnich 20 lat stało się powiedzenie Polakom, że do niczego więcej się nie nadają.
Inne osiągnięcie: za pieniądze z ich podatków – z Polskiego Instytutu Sztuki Filmowej – wskazanie Polaków za cel. Pokazanie światu arabskiemu, że to tu w Polsce przesłuchiwano talibów.
Wałęsa, „Solidarność”, 31 sierpnia – to dziś dla świata niewiele już znaczy. Barack Obama podczas przemówienia w Berlinie pod Bramą Brandenburską, mówiąc o końcu komunizmu, nawet nie zająknął się o Polsce. To berlińczycy obalili komunizm, uderzając kilofami w mur, to oni wytworzyli solidarność Europejczyków, wspierając pierestrojkę. Prasa francuska, odnotowując kilkanaście dni temu rocznicę wzniesienia muru, tylko o tym mówiła.
Polacy o swoje nie walczą, nie są swojej wartości pewni, więc dlaczego inni mają o nich pamiętać, budując, wzmacniając i rozpowszechniając ich opowieść?
Eryk Mistewicz
Autor jest konsultantem politycznym, twórcą strategii marketingu narracyjnego, współautorem wydanej ostatnio „Anatomii władzy”.