„To one rządzą polityką”, Uważam Rze

34/2012

Nie każą się tytułować prezydentyniami, ministerkami, marszałkiniami, polityczkami. Ale to one są najważniejsze. To one budują pozycję swoich mężów.

Za każdym razem, gdy poznaję polityka nie mogę doczekać się spotkania z jego żoną. Od żony dowiem się, dlaczego tak naprawdę zdecydował się na działalność publiczną. To ona opowie, ile przeszedł, jak nabierał męstwa w zwarciach wpierw z konkurentami z własnej partii, potem z nienawistnymi mediami. Jak z wielkimi emocjami reagował na każdy atak, dopóki nie zrozumiał, że taka musi być także jego cena istnienia w sferze publicznej. Ona opowie, jak gnębione były w szkole ich dzieci po jego telewizyjnych wystąpieniach. Jak byli wyzwani od złodziei i jak musieli zmienić parafię, gdy ksiądz podczas każdej mszy pouczał, jak powinien głosować. Jak rozgrzebywano historię jego ojca, dziadka, szukając czegoś, czym można byłoby uderzyć. A najlepiej zabić.

A ona znosiła i znosi to wszystko. Cały czas tkwi przy nim. Także wtedy, gdy po ogłoszeniu, że ma zostać ministrem ktoś podrzuca ich córce narkotyki zawiadamiając policję i tabloidy. Gdy w szczegółach zaplanowano scenariusz jego końca. On ma dość, odpada. Ale nie ona. Myśli za niego, działa. Wychodzą na prostą. Udaje się, wchodzi do rządu.

Niesamowite. Skryte w cieniu. Nieznane opinii publicznej. Bronią się przed sesjami w „Gali”, „Vivie”. Jedynie czasami zauważane są jako osoby towarzyszące, gdy protokół oficjalnych delegacji wymusza „udział małżonki”. Choć z miejscem w tylnej części samolotu.

Kolejna kobieta polskiej polityki uśmiecha się łagodnie. Żona jednego z najważniejszych polityków, ale też jego ochroniarka („wciąż mu zwracam uwagę, aby nie fotografował się z nieznajomymi”), asystentka („pilnuję, żeby się nie spóźniał”), jego najbardziej zaufana conseillero („nie powinieneś tak mówić o Gowinie”). Będą szli w górę razem jeszcze przez najbliższe lata. Jak na razie nic nie wskazuje, aby przez kilkanaście lat jego partia napotkała na skuteczną opozycję, on zaś nie popełni błędu wyjścia przed szereg, co spowodowałoby gniew szefa.

Ona na ten błąd nie pozwoli. Nie po to przecież zrezygnowała – jak one wszystkie – ze swojej pasji, zainteresowań; nie po to postawiła na niego; nie po to zatraciła się w tym związku.

Nadine Hereida nazywana „współprezydentem Peru” w „Le Monde”: „Wiem, że moje miejsce jest u boku Ollanty (Ollanta Humala – prezydent Peru). I wiem dokładnie, jakie to miejsce. Nigdy przed nim, nigdy pod nim”.

Valerie Trierweiler, partnerka Francois Hollande w posłowiu swej najnowszej książki – albumu o nim: „Dziękuję Francois za naszą opowieść o miłości i za tę wspaniłą historię, w którą mnie zabrałeś, wbrew mnie samej”.

Od żon faraonów, partnerek Ludwika XIV, to one rządzą. Jednak w demokracji honorowane najczęściej dopiero wówczas, gdy mężowie ustępują z funkcji: Bernardette, Carla, Anna, Barbara, Maria, Caroline…

Pusta i jednocześnie straszliwie mordercza byłaby bez nich polityka. Z najważniejszą chyba, wypełnianą przez nie pokornie rolą: przypominania im, ich mężom, po co w tym wszystkim tkwią.

Szacunek, wielki szacunek Szanowne Panie!

Eryk Mistewicz

Artykuł ukazał się w wyd.34/2012 tygodnika „Uważam Rze”