25/2012
22 wyrazy, mniej niż 140 znaków, wystarczyły do wywołania największej – od momentu wyboru nowego prezydenta – burzy we francuskiej polityce
Wieczorem wszystkie wiadomości telewizyjne rozpoczynał wpis na Twitterze. Następnego dnia okładka „Liberation” i setki innych tytułów mówiły o tym, co wstrząsnęło Francją: wpis na Twitterze, który zamieściła Valérie Trierweiler, partnerka nowego prezydenta. „Tak jak zaczynacie żałować Nicolasa, tak zatęsknicie jeszcze za Carlą” – ironizowali politycy UMP.
We Francji trwa emocjonująca kampania parlamentarna. Emocjonująca, bo stanowiąca ciąg dalszy, swoistą trzecią i czwartą turę wyborów prezydenckich. Rozstrzygająca o większości parlamentarnej. W kilkudziesięciu miejscach przepaść mogą politycy pierwszego szeregu tylko dlatego, że trafią na złe okoliczności lub sprawniejszych konkurentów. Ważny jest każdy głos, każdy pomysł polityczny, każde wsparcie.
W pierwszej turze tych wyborów Ségolene Royal uciułała ledwo 30 proc. głosów. Trafiła na silnego lokalnego kontrkandydata Oliviera Falorniego, niegdyś podobnie jak Royal członka Partii Socjalistycznej, usuniętego z PS.
Royal, której zagroziło nieznalezienie się w parlamencie, poprosiła o wsparcie byłego partnera, dziś prezydenta. Przeżyli przecież razem wiele lat, wspólnie wychowywali dzieci, działają w jednej partii. Pierre-René Lemas, sekretarz Pałacu Elizejskiego, skreślił kilka słów w imieniu Francois Hollande’a. Kilka słów, którymi będzie mogła operować Royal, jakie tradycyjne media będą drukować, powtarzać. „Kandydatka, do której zaufanie ma prezydent republiki, stoi przed wami” – przekonywała Royal, śmiejąc się w twarz Valérie Trierweiler, która nie znała tekstu wsparcia prezydenta dla swej eks. Nawet jeśli tekst ten był bardziej niż chłodny.
Gdyby nie było nowych mediów, nie byłoby ciągu dalszego tej historii.
Claire Sécail i Pascale Mansier zajmujące się komunikacją polityczną w CNRS twierdzą, że tym, czym niegdyś był klej do przyklejania ulotek, dziś stał się Twitter. To tam jest polityka. To na tym niewielkim, łatwym do obsługi przez telefon komórkowy miniportaliku każdy może wyrazić to, co dla niego ważne.
I nie musi się zdawać na pośrednictwo kogokolwiek. Tradycyjne media mogą zdania z Twittera już tylko cytować. Ale to od siły słów, od dobrej narracji zależy ich moc.
Nie ma dziś już wielkich debat, porywających tematów. Ludzie żyją swoimi sprawami, a polityką interesują się tylko wtedy, gdy ją rozumieją. A cóż jest lepszego niż opowieść stara jak świat o walce dwóch upokorzonych, ambitnych kobiet?
140 znaków wystarczyło do wyrażenia poparcia przez Valérie Trierweiler, obecną partnerkę Francois Hollande’a dla Oliviera Falorniego, kontrkandydata Royal.
Dwie panie za sobą nie przepadają. Jedna z nich, była partnerka Hollande’a ze świata 1.0, operuje wciąż tradycyjnymi mediami, jej kontem na Twitterze i w innych serwisach społecznościowych zajmuje się grono asystentów. Liczy na poparcie dziennikarzy, struktury partyjne.
Druga, już ze świata 2.0, po prostu wyjmuje z kieszeni telefon komórkowy z aplikacją Twitter, wpisuje, co jej w sercu gra. Ma być może serce z kamienia, ale to ona wygrywa.
Eryk Mistewicz