29/2011
Wakacje 2.0 to nie przeżywanie, lecz digitalizowanie miejsc, zdarzeń, ludzi. Z coraz mniejszą szansą na realne wrażenia i pogłębione relacje
Jeszcze niedawno przysyłaliśmy pocztówki z wakacji. Niektórzy kolekcjonują je nadal. Dziś raczej zbieramy miejsca – w aplikacji Foursquare na swoim iPhonie czy BlackBerrym zaznaczamy lokalizacje, w których postawiliśmy swoją stopę; współrzędne GPS podajemy światu. Zdobyliśmy, dotarliśmy, jesteśmy. Poszliśmy dalej niż uczestnicy japońskich wycieczek do Europy, którzy zatrzymują w kadrze wszystko wokół. My wszystko wokół digitalizujemy: miejsca, zdarzenia, ludzi.
Po powrocie z wycieczki do Włoch jedną z pierwszych czynności, jaką wykonujemy, jest dołączenie pizzerii w Sienie do miejsc, które lubimy, na serwisie społecznościowym.
Miejsce, którego nie można dookreślić współrzędnymi GPS, w świecie 2.0 nie istnieje. Podobnie jak zdarzenie, które nie zostało zarejestrowane cyfrowo i udostępnione na portalu YouTube. Jak człowiek bez konta w serwisie społecznościowym.
Jeszcze niedawno rozmawialiśmy. Siadaliśmy przy ognisku, a później kominku, przy dobrym trunku i rozmawialiśmy. Opowiadaliśmy legendy, snuliśmy historie, próbowaliśmy opanować wyobraźnię współrozmówców porywającymi narracjami. Poprzez słowo i opowieść znaczyliśmy swoją indywidualną oraz zbiorową tożsamość.
Dziś spieszymy się, nie mamy czasu na rozmowy, zresztą nie jest pewne, czy jeszcze potrafimy rozmawiać. Tak jak do miejsc dodajemy pizzerię w Sienie, tak ludzi poznawanych w wakacje dodajemy do kręgów znajomych w Google Plus, do followersów na Twitterze i deklarujemy na Facebooku, że ich „lubimy”, mając nadzieję, że oni także nas „polubią”. Już na szczęście (Gadu-Gadu odchodzi w przeszłość) nie definiujemy ludzi poprzez przypisane im numery.
Wakacje 2.0 to nie przeżywanie, lecz digitalizowanie miejsc, zdarzeń, ludzi. Z coraz mniejszą szansą na realne wrażenia i pogłębione relacje.
W wirtualnym świecie nie zbieramy już pocztówek, lecz kolejne aplikacje na smartfony i tablety. Pozwalają one nam jeszcze szybciej, jeszcze sprawniej przetwarzać, dowiadywać się i pozostawiać po sobie ślady w cyberprzestrzeni. Także organizować życie innych – bez różnicy, czy mieszkają w Tunisie czy w Londynie. Każdy z mieszkańców planety wyprodukuje do 2020 r. średnio pięć tetraoktetów danych cyfrowych (zdjęć, nagrań wideo, e-maili, wpisów w serwisach społecznościowych, SMS-ów, MMS-ów etc.). Świat cyfrowy powiększa się każdego roku o 45 proc., aby w 2020 r. osiągnąć wielkość 35 zetaoktetów (35 000 miliardów gigaoktetów).
Gdyby bomba elektroniczna wykasowała pamięć planety, pliki tekstowe i zdjęcia, nagrania wideo, wpisy na serwisach społecznościowych, zostalibyśmy bez tożsamości. Bez tworzonej po 1999 r. literatury, bez kina, bez grafiki XXI w. Zatrzymalibyśmy się na ostatnich filmach uwiecznionych na szpulach, na ostatnich wydrukowanych gazetach i tygodnikach, ostatnich grafikach powstających na papierze, nie w MacAirach. I na ostatnich wydanych w tradycyjny sposób książkach.
Zostalibyśmy bez świadectwa, gdzie byliśmy, co zobaczyliśmy, kogo znamy, kogo lubimy, kogo czytamy, gdzie spędzaliśmy wakacje. Z wykasowaną pamięcią podręczną. Bez wiedzy kim jesteśmy?
Niedawno jeszcze dzwoniliśmy z wakacji z budek telefonicznych, aby dowiedzieć się, co dzieje się w kraju. Z uwagi na ceny rozmów epoki sprzed Anny Streżyńskiej i Viviane Reding (bohaterskich urzędniczek skutecznie walczących z monopolistami telekomunikacyjnymi) przekazy rodziny i przyjaciół musiały odzwierciedlać w telegraficznym skrócie to, co się wydarzyło, o czym w Polsce się rozprawia.
Dziś wiedzę o wydarzeniach w kraju pozyskujemy w inny sposób. Komórki nie służą już do rozmów, lecz do szerzej rozumianej komunikacji. Kanały RSS uzupełnione o dobrze sformatowany kanał Twittera sprawiają, że tysiące kilometrów od Polski mamy poczucie, że wciąż jesteśmy na bieżąco. Blogerka Kataryna na Twitterze relacjonuje, co przeczytała w dzisiejszej prasie, Rafał Hirsch z TVN CNBC podaje trendy giełdy, Michał Pol relacjonuje mecze polskiej ligi itd. Jakbyśmy tam byli.
Dziś to uczestnicy sieci społecznościowych – „human factor” – oglądają za nas telewizję w Polsce, słuchają stacji radiowych, przeglądają gazety. My zaś odpłacamy się informacjami na temat tego, gdzie jesteśmy, i w ciągu kilku sekund publikujemy zdjęcie kolejnego zachodu słońca z katamaranu zacumowanego na drugim krańcu planety.
I jeśli coś jest w stanie nas jeszcze poruszyć, przykuć naszą uwagę w pędzącym i zaczadzonym informacjami świecie, to wciąż dobra opowieść. W turniejach rycerskich w Puy du Fou, w spektaklach światło i dźwięk w zamkach nad Loarą i ich narracjach tkwi klucz do świata doznań i przeżyć. Jesteśmy na nie otwarci, dajemy się narracjom prowadzić niczym dzieci.
Z nadzieją, że nasze wakacje przez przypadek nie zostaną wykasowane.
Eryk Mistewicz
Autor jest konsultantem politycznym, twórcą strategii marketingu narracyjnego.