30.11.2010
Czy w przypadku Wikileaks mamy do czynienia z nowym rodzajem dziennikarstwa? Tak twierdzą niektórzy, a nam wydaje się to mocno wątpliwe.
Zdecydowanie nie. Koncept Wikileaks w ogóle nie jest dziennikarstwem, wg żadnej z definicji obowiązującej dziś w Stanach Zjednoczonych, we Francji czy w Polsce. Koncept Wikileaks nie poszerza zakresu „nowych mediów” a próba zaliczania Wikileaks do mediów społecznościowych jest nieporozumieniem, nie mamy tu bowiem do czynienia z interakcją pomiędzy nadawcą informacji a odbiorcą. Wikileaks to nawet nie jest blog, lecz raczej miejsce poboru danych, niczym serwer FTP. Wikileaks nie jest medium trzeciej, czwartej czy piątej generacji i nigdy nie będzie. Jest spustem informacyjnej surówki, albo
dokładniej miejscem jej poboru.
W „Rzeczpospolitej” przyrównuje pan Wikileaks do malarza, który udostępnia farby, z którego można namalować obraz, ale ten obraz nie powstaje. Jak to rozumieć?
Wikileaks to wyłącznie katalog. Zbiór informacji podobny polskiej liście Wildsteina. Bez analizy, selekcji, komentarza, opracowania – wyłącznie zbiór. Dopiero praca nad tym zbiorem, do której dopuszczono jak dotąd na prawach wyłączności dziennikarzy pięciu tytułów, w tym Piotra Smolara z „Le Monde”, dziennikarzy „El Pais”, „NYT”, „Spiegla”, „The Guardian” przyniesie rezultat pracy dziennikarskiej. To od ich zdolności analizy, weryfikacji, wyboru, sposobu komentowania i przedstawiania zasobów Wikileaks zależy ostateczna historia, którą usłyszymy i zobaczymy. Otrzymamy wiele historii, przytrzymujących naszą uwagę, które źródło będą miały w tych danych, jak choćby najnowsza opowieść zaserwowana przez Piotra Smolara w „Le Monde” a dotycząca sposobów walki z terroryzmem we Francji.
Ale też po udostępnieniu całości danych każdy – nie tylko dziennikarz – będzie mógł sobie opowiedzieć swoją historię mniej lub bardziej związaną z depeszami, mniej lub bardziej fantastyczną, mniej lub bardziej związaną z realnymi wydarzeniami.
Tymczasem czekamy na materiały dotyczące Polski, 972 depesze z ambasady USA w Warszawie i konsulatu w Krakowie. Jaka byłaby najlepsza reakcja na te dokumenty? Czy Polska może mieć kłopoty wizerunkowe?
Wiarygodnie nikt na to pytanie nie odpowie do czasu zapoznania się z tymi materiałami. Na pewno jednak sposób ich wyboru, przedstawienia, komentowania, interpretowania, stworzenia i opowiedzenia historii na ich bazie – historii, które dopiero wówczas będą rezonować w Polsce i poza nią – stanowić będzie ważny test dla mediów. Mediów w oczywisty sposób poddanych presji czasu, niesłychanie konkurencyjnych, walczących o czytelników, widzów, słuchaczy. Ale to właśnie sposób reakcji po udostępnieniu „polskiego pakietu Wikileaks” różnił będzie odpowiedzialne dojrzałe dziennikarstwo od emocjonalnych wpisów „szalejących bloggerów” na forach i portalach.
We Francji Press Club de France to ważny element samoregulacyjny środowiska dziennikarskiego. W przypadku najważniejszych interesów kraju, jego prestiżu, pozycji międzynarodowej, wizerunku za granicą, wydawcy francuscy i szefowie mediów kierują się racjami wyższymi niż tylko krótkotrwały efekt wyprzedzenia konkurencji. Nie oznacza to jednocześnie cenzurowania czy ograniczania wiedzy obywateli. Słowo odpowiedzialność ma wymowę szczególną w odniesieniu do działań, jakich jesteśmy świadkami. Polecam zresztą, znającym język francuski, edytorial Sylvie Kauffmann w”Le Monde” na ten właśnie temat.
(Saw)
Eryk Mistewicz – konsultant polityczny, autor strategii marketingu narracyjnego, pracujący w Polsce i we Francji, w 1995 r. laureat Polskiego Pulitzera, Nagrody Głównej
Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich, współautor (z Michałem Karnowskim) książki „Anatomia władzy” o kampaniach, mediach i technikach public relations.