„Menedżer z blogiem? Jestem przeciw. To całkowita pomyłka”
Wszystko Co Najważniejsze

7 lutego 2014 r.

Blogi firmowe i eksperckie blogi prezesów firm to komunikacyjny błąd, droga donikąd. Moim zdaniem nie tylko nie budują wizerunku menedżerów, nie wzmacniają ich pozycji rynkowej, ale wręcz osłabiają, wprowadzając dyskomfort w odbiorze, odbierają wypracowaną często przez lata pozycję i powagę.

Nikt czynny, zapracowany nie ma czasu na blogi. Na ich czytanie, a tym bardziej na pisanie i odtrollowywanie (usuwanie wpisów tych, którzy wiedzą lepiej i muszą się tym podzielić w komentarzach).

Jeśli menedżer, osoba publiczna, ekspert, profesjonalista ma czas na blog, wysyła swemu otoczeniu kilka niepokojących komunikatów.

Po pierwsze: ma dużo wolnego czasu. Być może z problemami w utrzymywaniu relacji „w realu“. Na pewno jednak nie jest wystarczająco efektywny w tym, do czego został przez firmę wynajęty. Inwestując w akcje firmy chcemy wierzyć, że zarząd poświęca każdą sekundę na podwyższanie wartości akcji, menedżerowie realizują cele, do których zostali wynajęci.

Po drugie: nie wierzy w siebie. Nie wydaje mu się, aby za jego wiedzę, obserwacje, opinie chciał ktoś zapłacić. Aby mogła być tyle warta, aby mógł ją zmonetyzować. Menedżer ale też np. czynny dziennikarz prowadzący blog to zupełna pomyłka. To przyznanie się: nie mam pomysłu, jak sprzedać swoje prace, swoje opinie. Być może nie są one nic warte, więc daje wam je za darmo. Lub – w zakochaniu w sobie – „ofiaruje swe myśli ludzkości“. Czy buduje to jego powagę i pozycję? Śmiem wątpić.

Po trzecie – stanowi zagrożenie dla osób, z którymi się spotyka. Dysponując własną platformą komunikacyjną – blogiem, nawet niezbyt popularnym – może po ważnym spotkaniu pozostawić w sieci wpis, który wywróci przygotowywany biznes. Menedżer dzielący się z innymi przemyśleniami o przyszłości branży może też nieświadomie wywołać tornado w swojej firmie, jeśli jego słowa o upadku, trudnościach etc zostaną literalnie odebrane przez udziałowców lub rynek, jako odnoszące się do konkretnej firmy.

„Andy Warhol mówił, że w XXI wieku każdy będzie miał 20 minut chwały. Ten czas nadszedł. Mamy do czynienia z inwazją narcyzmu i mediatyzacji. Jedni realizują się w spektaklach z dziedziny tele-reality, inni poprzez czat, forum, a jeszcze inni poprzez blogi“ – zauważa filozof Andre Compte-Sponville. „Blogowanie“ nie jest pozytywnym wyróżnieniem się w świecie profesjonalistów.

Oczywiście, zdaje sobie sprawę z jakże częstych wciąż rekomendacji agencji PR rozpoczynających swą pracę z klientem – w ślad za większością amerykańskich podręczników budowania wizerunku, które proponują, aby osoba publiczna prowadziła blog i poprzez blog czy wręcz „ścianę na Facebooku“ wychodziła z opiniami własnymi, próbowała zainteresować przemyśleniami zawodowych dziennikarzy. Nawet jednak jeśli prezes jedynie raz w tygodniu „pisze coś na firmowym blogu“, nawet jeśli są to wpisy dokładnie sprawdzane przez działy prawne i grono piarowców wewnętrznych i zewnętrznych – moje zastrzeżenia utrzymuję: dla menedżera prowadzenie blogu to osłabianie jego indywidualnej pozycji na rynku, odbieranie powagi.

Oczywiście, dział PR prowadzi akcje informacyjne, tworzy platformy komunikacyjne i „sprzedaje wizerunek przedsiębiorstwa“, czasami nawet opublikowana zostanie na stronie firmowej rozmowa z tym czy innym członkiem zarządu. Ale nie robi tego członek zarządu osobiście. Pozwolę sobie na dosadność: prezes nie jest asystentką w pionie marketingu, aby prowadzić blog. Ma swoją wartość, wartość ma jego czas, wartość ma jego opinia, jego decyzje, jego dostępność. Limitowana do najważniejszych spraw i zadań.

Ostatnio podczas dorocznego seminarium branży dyskutowałem na ten temat z Fadhilą Brahimi, numerem jeden Personal Brandingu we Francji. Także ona zwróciła uwagę na różnice kulturowe między Europą a Stanami Zjednoczonymi. Zgodni byliśmy co do tego, że sposoby rekomendowane np. przez Dana Schawbela (autorytet Personal Brandingu w Stanach Zjednoczonych, autora „Me 2.0“) w realiach europejskich nie do końca się sprawdzają.

Zauważmy też, że problemem nie jest dziś brak informacji, lecz ich nadmiar. Blogi nie ułatwiają selekcji, hierarchizacji wiadomości, zwiększają tylko poziom szumu. Nie przynoszą niczego, co budowałoby pozycję długofalową nadawcy informacji. Także polskie przykłady profesorów-blogerów pokazują, że budowanie powagi nie wiedzie poprzez blogi, platformy blogerskie itp.  Zbytnia dostępność na Facebooku czy blogu nie prowadzi do wzrostu referencyjności, do budowania respektu wobec wiedzy i doświadczenia. To też już nie te czasy, gdy profesor czy menedżer „obecny na FB“ czy „prowadzący bloga“ uznawany był za postępowego i nowoczesnego. Instytut Forester przewiduje, że spośród 2,2 mld internautów co najmniej 10 proc. aktywnie pozostawia swoje wpisy i zdjęcia w blogach i serwisach społecznościowych, wideo na YouTube i Dailymotion. Dziś, gdy w sieci może być każdy, szczególnej ceny nabiera ten, kto nie jest ogólnie dostępny.

A tak rekomendowany przeze mnie politykom, menedżerom, ekspertom, dziennikarzom, Twitter? Tu różnicą zasadniczą jest to, że wpisy na serwisie mikroblogowym – ograniczone do 140 znaków – powstają niejako „od niechcenia“.  Nie odnosimy wówczas wrażenie, że menedżer czy polityk spędza na Twitterze czas (jak na FB czy blogu), ale właśnie „od niechcenia“ uczestniczy w sieci poważnych relacji chłonąc to, co w jego branży najważniejsze, będąc na bieżąco z tętnem świata, popularyzując najciekawsze wpisy branżowych ekspertów. Buduje swoją pozycję profesjonalną. Dziś na Twitterze jest już 62 prezydentów lub premierów z 49 krajów, jest większość ministrów rządu Donalda Tuska, są menedżerowie i publicyści. Jest więc platforma kontaktów, do umiejętnego wykorzystywania. Raczej jednak to słuchania, niż mówienia.

Reputację i swoją pozycję menedżer, architekt, prawnik, ekspert buduje długo, często bardzo długo „w realu“, zaś zniszczyć jest w stanie w ciągu ledwie kilku chwil – „w sieci“.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się na www.WszystkoCoNajwazniejsze.pl