Wszystko Co Najważniejsze
25 stycznia 2014 r.
Stało się.
Jedenaście lat temu stało się coś złego, obrzydliwego, strasznego i potwornego. Niezgodnego z prawem międzynarodowym, dlatego przeprowadzono to tu a nie gdzie indziej; z takimi a nie innymi ludźmi; za takie a nie inne pieniądze; przekazywane tak a nie inaczej. Wszystko to wiemy.
Pytanie, które sobie jednak zadaję brzmi: i cóż nam teraz z tej wiedzy?
Czy oficerowie i dyplomaci zostaną przykładnie ukarani, pieniądze zostaną od nich odebrane zasilając fundusz Caritasu lub Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy, politycy trafią przed Trybunał Stanu, czeka ich wygnanie, banicja, społeczny ostracyzm, delegalizacja ich partii politycznej? Nie sądzę przecież. I nie sądzę, aby ktokolwiek był tak naiwny.
Czy dzięki nagłaśnianiu, wałkowaniu, podniecaniu się sprawą zyskamy gwarancję, że nigdy już nie zaistnieje podobna sytuacja; że nigdy, przenigdy, w innym miejscu Polski stare popegieerowskie baraki nie zostaną znów wyremontowane a odcinek zapomnianej drogi obok nie zostanie wzmocniony, aby mogły na nim lądować ciężkie samoloty? Może tylko naklejki na wodzie mineralnej będą sprawniej zrywane, aby nikt nie zapamiętywał polskich słów. Nie sądzę, abyśmy zyskali gwarancję, że sytuacja – jeśli wystąpi wyższa konieczność – się nie powtórzy. Ktoś ma taką nadzieję?
Czy dzięki nagłaśnianiu, ciągłym połajankom przechodzącym w samobiczowanie się pokażemy lepiej, że Polska jest krajem demokratycznym a nie bananową republiką; że nie była a być może nie jest tak traktowana, a na pewno nie będzie tak traktowana przez innych? Naprawdę nie ma innych przykładów, które można by użyć do podbicia – i to o wiele mocniejszego – tej tezy? Podobnie jak do obrony kontrtezy, o tym że Polska się zmienia, a to, co działo się w latach 90. to już przeszłość. Skorumpowana, zła, brzydka, haniebna, ale przeszłość.
Pytanie, które stawiam najbardziej wprost: co nam dziś przyjdzie dobrego z dyskusji na ten temat?
Tak. Rozumiem dylemat między dziennikarską powinnością a obowiązkiem wobec kraju.
Ale postrzegam go też inaczej. Jako dylemat jak wypośrodkować między epatowaniem tym, jacy to my Polacy jesteśmy beznadziejni – wpisujący się w okładki z cyklu „Piję bo jestem Polakiem”, „Biję bo jestem Polakiem”, „Kradnę auta bo jestem Polakiem” a świadomością, że każdy film na ten temat (czego już nie rozumiem, dofinansowany z pieniędzy podatników via PISF), każda książka, każdy tekst przetłumaczony na obcy język, każdy wpis na Facebooku czy Twitterze sprawiają, że po pierwsze obniżamy wektor postrzegania Polski jako sympatycznego, fajnego, mądrego kraju, z sensownymi ludźmi; po drugie zaś minimalnie, ale jednak – zwiększamy zagrożenie bezpieczeństwa nas wszystkich; prosimy się o kłopoty.
Nie mam gotowych odpowiedzi. Zachęcam do dyskusji.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się na www.WszystkoCoNajwazniejsze.pl