Jak zniszczyć swój wizerunek w sieci społecznościowej?
1. Wchodząc do sieci pod wpływem alkoholu. Zapominając, że raz wpisana informacja żyje swoim życiem. A wizerunek, na który pracowaliśmy wieloma wyrzeczeniami, nauką, doświadczeniem, pracą przez dziesiątki lat, może zostać zburzony w ciągu kilku chwil. Jak mawiał Warren Buffet: „Trzeba dwudziestu lat do stworzenia reputacji. I wystarczy pięć minut, aby ją zrujnować”.
2. Pisząc o wszystkim, bez szczególnej analizy, selekcji, bez pomysłu na swoją obecność w sieci. W ten sposób znana artystka, dotychczas ceniona za swe niezwykłe, operujące półcieniami, mrokiem prace – ciągłym jazgotem o tym, co robi, czego słucha, jak wstrętny jest świat, jak wstrętni są faceci a kobiety nie lepsze, swą permanentną dostępnością w serwisach społecznościowych, ciągłym gadulstwem – została odarta z tajemnicy. Odarła też z tajemnicy, magii swoje prace. Dla mnie, ale jak sądzę także dla innych, przestały one już mieć wartość.
3. Wchodząc w walki kogutów, dziecinne przepychanki, szarpaniny, licytacje na wielkość koguciego grzebyka. Walki na to, kto kogo pokona, zwyzywa, sprowokuje. W tle: polityka, walka o pozycję na rynku tygodników czy gazet codziennych albo sympatia płci przeciwnej. Walki beznadziejne, zużywające energię i czas tak uczestników, jak kibiców. Owszem, początkowo obserwowane z zainteresowaniem przez wielu (bo przecież w szranki stają osoby znane choćby z łamów poczytnych pism czy prowadzące własne programy TV), potem z zażenowaniem, wreszcie z rosnącym niesmakiem, aż po decyzję o wyłączeniu ich z grona obserwowanych. A wydawali się tacy inteligentni, tak ciekawi, gdy mówili do nas ze szklanego ekranu. Do czasu. Nowe media odarły ich do kości.
4. Nadymając balonik do rozpuku. Wszystkie wpisy jednego z mniej lotnych, choć bardziej znanych europosłów z Twittera i Facebooka traktują o tym, że za chwilę wystąpi on w Superstacji, powiedział dwa zdania „Rzeczpospolitej”, wieczorem będzie w Polsat News, a o 19.05 „występuje live” w Radiu Koszalin. I to wszystko w jego kanale informacyjnym, nic więcej poza takimi wpisami. Użytkownicy społeczności z rosnącym rozbawieniem podsumowują medialne aktywności europosła potrafiącego w najlepszych swych dniach wystąpić w mediach ponad 20 razy. Jednocześnie niezauważalnie dla siebie samego pracującego na autokompromitację w sieciach społecznościowych.
5. Traktując innych z wyższością. To posłowie zakładający na serwisach społecznościowych konta wyłącznie na czas kampanii – i już po wyborczym rozstrzygnięciu porzucający swoich „przyjaciół”. To dziennikarze wchodzący w interakcję wyłącznie ze sobą lub z politykami – unikający „sieciowego plebsu”. W miejsce stworzenia ciekawego miejsca w Internecie, które mogliby moderować, przenoszą najgorsze zwyczaje z „tradycyjnych” mediów i „tradycyjnych” konferencji prasowych. To artyści wyłącznie komunikujący o swoim geniuszu, o odbieranych nagrodach. To politycy informujący, że właśnie złożyli akces do „Szlachetnej Paczki” dla biedniejszych rodzin, co można obejrzeć w materiale na YouTube i w programie lokalnej TVP. Odechciewa się, prawda?
6. Dając fałszywe świadectwa. Informacja, prawdziwa informacja w otaczającym nas informacyjnym chłamie, jest wartością szczególną. Informacja giełdowa, informacja o możliwych wzlotach i upadkach, dymisjach i powołaniach, dobrych płytach, których warto wysłuchać, filmach godnych naszej uwagi, książkach, które należałoby przeczytać, biurach podróży, którym warto zaufać. Rekomendacja w sieciach społecznościowych ma coraz większą wartość z jednej strony dla „reklamodawców” (w ujęciu klasycznym: media jako kanał reklamowy), z drugiej strony zaś rekomendacja jest czynnikiem budowania reputacji źródła. Rośnie wraz z jego wiarygodnością i traci po każdej fałszywej informacji, podszytym reklamami linku, wpisem na blogu sponsorowanym przez taką czy inną firmę. A naszą największą wartością w świecie rywalizacji o uwagę innych, w świecie nowych mediów jest przecież wiarygodność.
7. Spamując, zarzucając innych automatycznymi powiadomieniami „Zamieściłem/am film na YouTube”, „Spodobał mi się wpis…”, „Zdobyłem/am trzy kozy i dwie świnie w Farmville”, „Opublikowałem/am zdjęcie na Instagram”, „Zostałem burmistrzem w Foursquare” Itd. Podobny efekt osiągamy integrując kilka kont i zasypując tą samą treścią odbiorców we wszystkich społecznościach, nie bacząc na różnice w sposobie, w jaki używane są np. Linkedin i Twitter. Niezależnie od tego, czy jest to tylko nieumiejętne ustawienie parametrów kont, czy brak świadomości działania serwisów społecznościowych, efekt jest taki sam. Zrażający do nadawcy spamu.
8. Mówiąc nie słuchając. Politykom wydaje się, że słuchać nie muszą, dlatego np. zwracają uwagę na to, ile osób śledzi ich w serwisie społecznościowym (oraz to, czy są wśród nich „ważne osoby”) a w ogóle nie są zainteresowani śledzeniem wypowiedzi innych. Napotykam często na konta osób publicznych nie śledzących nikogo, jedynie komunikujących światu swoje prawdy. A przecież mogliby oni stworzyć własną mini-agencję badania nastrojów opinii społecznej, ich system wczesnego ostrzegania, alertowania o ważnych wydarzeniach, do których powinni się odnieść. Tymczasem oni wyłącznie mają swoją prawdę, zamknięci na innych. Co wszyscy widzą i z czego wyciągają wcześniej czy później wnioski.
9. Grając. I przedkładając grę ponad rzeczywistość. To choćby posłowie używający wpisów w sieciach społecznościowych do przypodobania się szefom swych partii. Traktujący sieć społecznościową jako lewar zaistnienia w mediach czy w zdobyciu lepszej pozycji na liście wyborczej. Czasami jednak naprawdę niewiele potrzeba, aby nadawca informacji utracił wiarygodność tych, którzy uznali, że warto go śledzić a jego wpisy polecać innym. Co ciekawe, społeczność sieci łatwiej znosi zmianę partyjnych barw, niż kluczenie, kombinowanie i politykierstwo na najniższych poziomach. Tak jakby w sieć społecznościową wbudowano subtelne mechanizmy weryfikacji intencji jej uczestników. Zjawisko samo w sobie ciekawe.
10. Nie wykazując troski, elementarnego szacunku o innych. Sieć społecznościowa, co już powinna nam sugerować sama nazwa, to właśnie społeczność. Nie komputery, smartfony, telefony i laptopy połączone ze sobą plątaniną kabli i dostępem wi-fi, ale używający je ludzie. Ludzie mający swoje imiona, nazwiska, nicki, dokonania i życiorysy. Swoje przyzwyczajenia, fobie, przywary, sukcesy i troski. Ludzie opowiadający swoje historie. Nie musimy ich przecież czytać, oglądać, „śledzić” czy „lajkować”. Powinniśmy jednak – każdego z osobna, i wszystkich tacy, jacy są – szanować. To, jaka jest sieć, zależy od ludzi, których nagradzamy swoją uwagą i od tego też, jak chcemy, aby nas zapamiętali.
Eryk Mistewicz