„Dziennikarska żebranina”
Tygodnik Do Rzeczy

25/2013

dorzeczyZakazać. Zablokować. Wyżebrać. Opodatkować. Na inne pomysły ratowania mediów w Europie trudno już dziś liczyć.

Dziennikarze we Francji mają coraz ciekawsze pomysły na ratowanie swego zawodu.Nie szukają sposobów, jak oczarować odbiorców, aby ci wrócili do nich uznając ich profesjonalizm i wiarygodność, lecz idą na skróty: nie w czytelnikach, widzach, słuchaczach szukają sprzymierzeńców, ale we władzy.

Niedawno zażądali, aby Conseil supérieur de l’audiovisuel (CSA), daleki kuzyn KRRTV, zakazał wypowiadania słów „Twitter” i „Facebook” w telewizjach, tak publicznych jak i prywatnych. Poczuli się zagrożeni tym, że ludzie, którzy mają bezpośredni dostęp poprzez Twittera do aktorów zdarzeń, do ich opinii, informacji, zdjęć, nie czekają już na poranne gazety z wczorajszego dnia, zaplanowane przedwczoraj. I kwestionują obraz świata z dzienników telewizyjnych mówiąc: „Telewizja to taki internet, w którym ktoś inny decyduje o tym, co masz oglądać”.

Żądanie wyeliminowania Twittera i Facebooka niewiele dało, poza kompromitacją mediów i CSA. Niektórzy zarządzający stacjami telewizyjnymi, co bardziej otwarci na świat, zrozumieli, że więcej osiągną integrując swoje programy z nowymi mediami, niż wchodząc w przegraną z zasady wojnę.

Kolejny koncept? Żebranina. Dajcie pieniądze, jeśli chcecie mieć dziennikarstwo. Jeśli władza chcą mieć pokój społeczny, demokrację, uładzone społeczeństwo, powinna finansować dziennikarzy.  Kontrybucja państwa francuskiego dla papierowych gazet wyniosła w ub.r. 1,2 mld euro. Raport deputowanego Michela Francaix, który publikowaliśmy w „Nowych Mediach” pokazuje, że z dotacji tych, konserwujących zastany stan, korzystają wszystkie tytuły, od prawa do lewa, z pismami z programami TV włącznie.

Ale 1,2 mld euro to za mało. Zrobimy wam jesień średniowiecza, jeśli nie dacie nam więcej – to komunikat francuskich elit do Google. Elit medialnych i politycznych, z prezydentem, wydawcami, ministrami, redakcjami, ramię w ramię. Nie było wyjścia: Google przekazało 60 mln euro, aby tylko media przestały się skarżyć, że wyszukiwarka narusza ich prawa.

To rozzuchwaliło wydawców. Najnowszy pomysł: cztery centrale branżowe żądają wprowadzenia 1 proc. podatku od smartfonów, laptopów, tabletów i wszelkich innych urządzeń, na których można zapoznawać się z treścią. Bo oczywiste dla wydawców jest – co nie jest już tak oczywiste dla twórców i konsumentów nowych mediów – że przekazywane w sieci dzieła są owocem pracy ich i ich redakcji.

Zakazać. Zablokować. Wyżebrać. Opodatkować. Sfinansować z budżetu lub dotacji unijnej. Niewiele więcej. Niesamowite, jak silnie w środku Europy konserwowana jest mentalna autarkia. I jak bardzo – myśląc o nowych mediach – warto kierować się ku Ameryce, Japonii, a nawet Indiom. Europa prochu już, zdaje się, nie wymyśli.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd.25/2013 tygodnika Do Rzeczy