„Nie ma czarnego PR”
Tygodnik Do Rzeczy

16/2014

dorzeczyPrzy okazji każdej kampanii wraca pytanie o czarny PR. Jedni są przekonani, że zostanie wobec nich zastosowany, inni chcą nim osłabić konkurentów.

W Polsce nie doświadczyliśmy dotąd czarnego PR. To, z czym mieliśmy do czynienia, to słodka kizia-mizia.

Nie były czarnym PR zdjęcia senatora zażywającego biały proszek w damskim przyodzieniu ani opublikowanie nagrań polityka, gdy pod wpływem alkoholu wykrzykiwał co zrobi i komu. Nie było nim ani ujawnienie na ostatniej prostej kampanii nieślubnego dziecka kandydata, ani pojawienie się zdjęć z młodości, z kokainą i rozbieranymi imprezami, ani nawet „dziadek z Werhmachtu”.

To przecież oczywistość: każdy, kto wchodzi na scenę publiczną musi być przygotowany na przeskanowanie swojej przeszłości i teraźniejszości. W rozwiniętych demokracjach szefostwo partii wynajmuje wyspecjalizowane agencje, aby wyśledziły wszystko, co jest do wyśledzenia przeciw kandydatowi, którego chcą nominować. I co zostanie przedstawione i tak i tak na finiszu kampanii przez konkurencję.

„Agentura, kasa, seks” – od kilku już lat to przedwyborczy rytm, ustalona kolejność pojawiania się bolesnych zarzutów. Ale nie mylmy pojęć: ujawnienie tego, czego kandydat nie komunikuje w życiorysie na swoich ulotkach nie jest czarnym PR-em.

Coraz większą rolę zarówno w poszukiwaniu amunicji, jak i propagowaniu zarzutów odgrywają nowe media. Ale znów: nie było czarnym PR-em nagłośnienie zdjęcia córki polityka, które zamieściła na Facebooku, w wyzywającej pozie pod graffiti z napisem: „Fuck me like a whore I am” ani upublicznienie wpisu polityka, który wyzwał innego w publicznej, emocjonalnej i podlanej alkoholem połajance w serwisie społecznościowym.

Nie jest czarnym PR-em wypominanie politykowi skrajnej prawicy, że ma trzecią żonę, ani publikowanie zdjęć polityka lewicy przystępującego do komunii. Nawet ujawnienie, że kandydat skrajnej prawicy był w PZPR, o czym „zapomniał”, zaś kandydat lewicy nie chwali się działalnością w UPR także nie jest czarnym PR. Jest dobrze odrobioną lekcją marketingu politycznego, elementarzem, przedwyborczym przeskanowaniem konkurencji. Do czarnego PR jeszcze bardzo, bardzo daleko.

W Polsce jeszcze go nie uświadczyliśmy.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd. 16/2014 tygodnika „Do Rzeczy”