Tygodnik Do Rzeczy
Na największego futurologa świata nowych mediów wyrastać zaczyna George Orwell, autor „Roku 1984”.
Kampania roku 2024, a może wcześniej: nie będzie billboardów ani chodzenia po domach. To się w ogóle już nie będzie opłacać. Nie będzie debat telewizyjnych. Także dlatego, że nie będzie już telewizji takiej, jaką dziś znamy. Nie będzie spotkań z wyborcami. Manifestacje na ulicach przestaną mieć sens, jeśli nikt się o nich nie dowie.
Polityka przeniesie się do sieci. Nie znaczy to jednak, że tam kampania będzie bardziej uczciwa czy sprawiedliwie, godnie prowadzona. Wręcz przeciwnie.
Już dziś komitety wyborcze mogą zapłacić, aby po wpisaniu „Platforma Obywatelska”, „Prawo i Sprawiedliwość”, „Polska Razem” z ekranu komputera wylała się pierwsza dziesiątka listy stron z inwektywami, kompromitującymi zdjęciami, memami, historyjkami do powtarzania przy rodzinnych imprezach.
Wystarczy zapłacić, aby to samo wyszukiwanie dawało zgoła odmienne wyniki: godni zaufania mężowie stanu ze wspaniałym programem, zapracowani dla dobra kraju, zero korupcji i alkoholu. Nie tylko warto, ale trzeba na nich właśnie głosować! Co potwierdzają świadectwa naszych przyjaciół: „Tak, ja zagłosowałam, Ty też oddaj na nich swój głos!”
Serwis społecznościowy, wyświetlający wyłącznie te wpisy, które zbieżne są z misją opłaconą przez komitet wyborczy. Już teraz zmieniane są algorytmy, zaciemniany obraz, już dziś choćby na Facebooku nie widzimy wszystkich wpisów naszych „przyjaciół”.
Polityka wyborcza w mailach? Nie, w bezpłatnej poczcie e-mail nie mamy gwarancji neutralności przekazu, braku ingerencji operatora w przekazywane treści.
Kampania wyborcza tocząca się podług reguł George Orwella to także, już po wyborach, pełna lista wyborców w dyspozycji partii. W pakietach, aby prowadzić ich niczym owce, do następnych wyborów.
W świecie nowych mediów pieniądz silniej niż dziś wpływać będzie na kampanię wyborczą. Bez finezji spin doktorów, a później story spinnersów, opowiadaczy dobrych historii. Bez empatii, spotkań, zaangażowania, budowania relacji, nie mówiąc już o jakichkolwiek ideach. Polityczny hurt, albo – zaryzykuję – jeszcze inaczej: postpolityka przechodząca w postrzeczywistość.
Daj mi swój adres e-mail, numer telefonu, albo adres konta na Twitterze czy Facebooku a zamienię Cię w swojego wyborcę.
Eryk Mistewicz
Tekst ukazał się w wyd. 3/2014 tygodnika „Do Rzeczy”.