„Wolna Amerykanka”
Tygodnik Do Rzeczy

dorzeczy46/2013

Amerykański sposób prowadzenia kampanii infekuje Europę, dociera do Polski.

WOLNA AMERYKANKA

Za unijne pieniądze marszałek województwa dolnośląskiego tuż przed rozpoczynającą się kampanią wyborczą postanowił pokazać się wyborcom. W kolejnych odsłonach kampanii finansowanych przez Ministerstwo Rozwoju Regionalnego marszałek Rafał Jurkowlaniec jest coraz większy. Najpierw stanowił 25 proc. powierzchni plakatu, w najnowszym wydaniu jego twarz przekracza już 40 proc. wielkości billboardu. I wciąż rośnie.

Za unijne pieniądze kolejni samorządowcy postanawiają sfinansować swoje portrety i rozwiesić je w swoich księstewkach. Wystarczy niewyszukane hasło „Rozwój + (… tu nazwa miasta) + (… tu nazwisko samorządowca)”, aby można było wpisać taką „kampanię informacyjną” do sprawozdania z wydawania pieniędzy unijnych. Jeśli do mediaplanu kampanii dodane zostaną coraz gorzej wiążące koniec z końcem media lokalne – lokalne gazety, tygodniki, miejscowe rozgłośnie radiowe – rośnie gwarancja, że nikt się tym nie zajmie, nikt nie zaprotestuje, żaden dziennikarz nie spyta: „Panowie, nie przesadzacie?”. Unijne pieniądze ograniczą ich zdolność do krytyki.

THUNNa 180 dni przed wyborami europejskimi za unijne pieniądze powstają też na skalę masową strony i aplikacje pokazujące Parlament Europejski i demokrację poprzez pracę dotychczasowych eurodeputowanych. Powstają dopiero teraz, jakby wcześniej były zbędne. Jakby dopiero teraz europosłowie przypomnieli sobie, że zbliżają się wybory i warto pokazać się wyborcom, że są, że istnieją. Płaci oczywiście Parlament Europejski. Znów unijne pieniądze.

Wszystko to moim zdaniem narusza zasadę zdrowej konkurencji.

Co więcej, obserwując kolejne kampanie w Europie Wschodniej obawiam się, że w naszym regionie powstaje specyficzny model kampanii wyborczej „Made in Europe”, która łączy to, co najgorsze w kampaniach amerykańskich: „Kto ma więcej pieniędzy, ten ma więcej głosów”, z unijną adaptacją: „Ale biurokracja określi, kto będzie miał w tym wyścigu łatwiej”.

Jestem zagorzałym przeciwnikiem amerykanizacji kampanii wyborczej. Odmienny system jej finansowania sprawia, że  ostatnia kampania zamknęła się kwotą 10 miliardów dolarów. Opowiadam się za modelem francuskim, szczególnie zaś za zakazem reklam w polityce. To model bliższy europejskiej mentalności, naszej kulturze polityki, model premiujący myślenie a nie wydawanie; spotykanie się z ludźmi podczas meetingów i w środowisku nowych mediów, a nie epatowanie wielkopowierzchniowymi billboardami.

Jestem za maksymalnie uczciwymi warunkami rywalizacji. To nie dysponenci unijnych pieniędzy powinni wskazywać, kto godny jest naszego głosu. Szczególnie, jeśli to oni sami plasują siebie na billboardach, wyprzedzając innych już na starcie.

Eryk Mistewicz

Tekst ukazał się w wyd. 46/2013 tygodnika „Do Rzeczy”; fot. z kampanii Róży Thun dołączone 2 lutego 2014 r.